Autor: Anna Badkhen
Tytuł: Cztery pory roku w afgańskiej wiosce
Wydawnictwo: Kobiece
Rok wydania: 2017
Gatunek: literatura faktu
Liczba stron: 352
Żyją na pustyni. Ich historię opowiadają niesione
wiatrem ziarenka piasku i kolejne supełki plecionych bez końca dywanów. Skromnie,
biednie, nielekko. W dalekiej Oce, o której nikt nie pamięta. A jednak napisano
o nich przepiękną historię.
Anna Badkhen stworzyła niezwykły portret ludzi, którzy
mają niewiele, ale skłoni są dzielić się tą odrobiną z obcymi. Opowiedziała o
tych, którzy każdego dnia od nowa mocują się z życiem, biorąc na swe barki
okrutne ciężary. Pokazała nam istoty ubogie, często nie posiadające o wiele
więcej niż stare ubrania i kilka motków wełny, a jednak pogodzone z losem i na swój sposób
szczęśliwe. Ukazana przez nią społeczność zasadniczo różni się od nas. To
ludzie prości, biedni, nie mający szans na lepsze jutro, ale potrafiący czerpać
radość z prostych czynności i niewielu drobiazgów. Marzący o lepszym jutrze,
ale zadowalający się tym, co mają, bo czego innego mogliby oczekiwać?
W portrecie tym doszukałam się smutku i melancholii.
Niesprawiedliwość losu, poniewierającego Okańczykami, uwierała mnie bardziej z każdą
pokonaną stroną. Ciężko uwierzyć, że na świecie są takie miejsca, w których
ludzie dzielą niewielką przestrzeń ze zwierzętami, załatwiają się za domem,
mieszkają całymi rodzinami w jednej izbie, mogą zostać okaleczeni od rozsianych
na pustyni min, karmią dzięki opium by stłumić apetyt, a na lunch jedzą suchy
chleb. Ten obraz dogłębnie mną wstrząsnął, zwłaszcza, kiedy czytałam, że mimo
biedy w ludziach tych tkwi dobroć i chęć dzielenia się tym, co mają.
Autorka opowiada szczerze, szczegółowo. Chętnie wspomina
wielkie troski i małe radości, które dzieliła z mieszkańcami wioski. Nie
próbuje niczego ukrywać, nie chowa trudnych tematów za pojęciem tabu. Ale też
nie koloryzuje i nie próbuje robić z całej tej sytuacji dramatu. Prostymi słowami
opowiada o prostych wydarzeniach- suchych porankach, pocałunkach słońca na skórze,
muśnięciach wiatru, ciepłym piasku, skromnych rodzinnych posiłkach i pleceniu dywanów.
Badhken stała się częścią życia tych ludzi i razem z nimi celebrowała
codzienność. A potem skrawek tej rzeczywistości przekazała nam za pomocą tej
powieści. Co więcej, sprawiła, że poczułam się, jakbym towarzyszyła jej w tej
podróży.
„Ale dywan Saury, jak każdy dywan tkany ręcznie,
będzie się subtelnie różnił od innych. Będzie tylko jej. Będzie stanowił jej
autobiografię, jej pamiętnik z tego roku, jej kronikę zimy, z zasmuconymi
zygzakami, marzycielskimi zawijasami, melancholijnymi pętelkami i pełnymi
radości węzłami”.
Ta książka to skarbnica wiedzy o biednej ludności
Afganistanu. O ich podejściu do życia, szacunku do drugiego człowieka, stosunku
do religii ale także o rytuałach i obyczajach. Pojęcie życia w odległych
kulturach interesuje mnie od dłuższego czasu, a dzięki reportażowi autorki
mogłam posłuchać o rzeczach, o których wcześniej nie słyszałam, jak choćby
zjawisko wymieniania się siostrami w procesie planowania zaślubin. Nie masz
wystarczająco dużo pieniędzy, żeby zapłacić rodzinie panny młodej? Nie szkodzi,
możesz zaoferować bratu narzeczonej rękę swojej siostry.
Cieszę się, że miałam okazję poznać historię
mieszkańców Oki. Historię smutną, ale piękną, wyrazistą i niezwykle życiową,
przybliżającą nas do kultury i tradycji, których może nie będziemy mieli okazji
poznać w inny sposób. Szkoda, że życie Okańczyków nie jest tak urzekające jak
tworzone przez nich dywany i mieniące się tysiącami kolorów.
Za możliwość poznania lektury dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Recenzja bierze udział w wyzwaniach: