A jaki był Wasz sierpień?
sobota, 31 sierpnia 2019
SIERPIEŃ NA ZDJĘCIACH
Ostatni dzień wakacji jest u mnie dosyć kapryśny, czyli idealny na kolejną dobrą lekturę :)
piątek, 30 sierpnia 2019
Tammy Robinson "Twoje fotografie"
Autor: Tammy Robinson
Tytuł: Twoje fotografie
Wydawnictwo: Iuwi
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 328
Gatunek: literatura współczesna
Nawrót raka wywrócił życie Avy do góry nogami. Znowu.
Tym razem jednak dla kobiety nie ma już żadnych szans. Ava musi zdecydować, jak
spędzi ostatnie miesiące. Czy odda się żalom czy wypełni czas miłością i
przyjaźnią? A może po prostu zorganizuje wymarzone wesele?
„Twoje fotografie” to powieść, która zrobiła na mnie
ogromne wrażenie. Na to wrażenie złożyło się kilka elementów, tworzących
niepowtarzalną i piękną całość. Przede wszystkim mam na myśli prostotę i
autentyczność tej historii, przypominające o podobnych opowieściach, z jakimi
spotykamy się na co dzień. Robinson stworzyła bowiem książkę o młodej kobiecie,
której dni są policzone, dając tym samym czytelnikowi okazję do snucia
refleksji, budzenia wspomnień i analizowania własnego życia.
Podążając za Avą miałam nieodparte poczucie
uczestnictwa w opisywanych wydarzeniach. W dużej mierze osobiste zaangażowanie
i olbrzymia ciekawość wynikały zapewne z tego, że ja i główna bohaterka
jesteśmy w tym samym wieku. To bardzo zasmucające, kiedy uświadamiasz sobie, że
na miejscu książkowej postaci mogłeś znaleźć się ty. Z drugiej jednak strony,
oprócz pewnej melancholii i sporej dozy żalu, poczułam impuls, by spojrzeć na
swoje życie, docenić to, co mam, cieszyć się chwilą i nie tonąć w ogromie
negatywnych emocji.
Pierwszoosobowa narracja to wspaniały pomysł na
przedstawienie tego typu historii. Pozwala jeszcze mocniej się tą powieścią
zainteresować, jeszcze głębiej wniknąć w umysł i świat bohaterki. Szczególnie,
że Robinson pisze tak, jakby snuła własną opowieść. Wypada bardzo
realistycznie, szczerze, otwarcie. Jej bohaterka chętnie dzieli się szczegółami
swojego życia, zdradza fakty dotyczące choroby. Pozwala, by czytelnik stał u
jej boku.
„Twoje fotografie” to taka opowieść z życia wzięta. Słodko-
gorzka. Najpiękniejsze momenty przeplatają się w niej z najsmutniejszymi.
Szczęście pojawia się z zaskoczenia. Miłość przychodzi trochę nie w porę.
Zwyczajnie nie ma takiej możliwość, by wszystko układało się wymarzonym torem.
Trochę w tej historii choroby, a trochę romansu. Sporo przyjaźni. Nieco
wspomnień. I koniec, który nie mógł po prostu być inny.
Powieść Robinson czytałam z nachalną wręcz
ciekawością. Nie będzie żadna przesadą, kiedy powiem, że po tego typu powieści
sięgam rzadko, starając się wyszukiwać tylko te najlepsze. I zawsze liczę na
emocje. Mniej na romanse, a więcej na wzruszenia. A tych nie zabrakło. Po
przeczytaniu ostatniej strony i zamknięciu książki poczułam oszałamiający
smutek, a kilka łez okazało się najlepszym dowodem na to, że dostałam to, na co
liczyłam- emocjonalną i przekonującą opowieść, która okazała się należeć do
literatury new adult tych najwyższych lotów.
Autorka ma lekki, przyjazny i wypracowany styl, który
sprawia, że powieść czyta się z wielką przyjemnością. Wiele w jej słowach
dojrzałości, widać, że przygotowała się do pisania i znalazły idealny sposób,
jak tę historię opowiedzieć.
Choć obawiałam się, że powieść może okazać się dość
banalnym romansem, będąc już po lekturze nie potrafię jej niczego zarzucić. „Twoje
fotografie” to przepiękna, prawdziwa i poruszająca powieść. Z radością się w
niej zatraciłam.
Niezwykłe emocje zapewniła mi księgarnia internetowa selkar.pl, którą szczerze Wam polecam.
czwartek, 29 sierpnia 2019
Krzysztof Bochus "Lista Lucyfera"
Autor: Krzysztof Bochus
Tytuł: Lista Lucyfera
Wydawnictwo: Skarpa Warszawska
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 464
Gatunek: kryminał
Gdańsk zanurza się w mroku zbrodni, a jego mieszkańcy z
lękiem wypatrują mordercy, który tym razem może zapukać do ich drzwi. Nikt nie
wie, jakie są motywy brutalnego sprawcy. Czy dziennikarz, który otrzymuje
telefon od Lucyfera, dostanie szansę, by się do niego zbliżyć? Czy uchroni
mieszkańców poszukując zabójcy na własną rękę?
Z uśmiechem na ustach zacznę swój tekst od
sformułowania, że „Lista Lucyfera” bardzo mnie zaskoczyła. Jej autor, Krzysztof
Bochus, raz za razem udowadniał, że zaplanował dla swoich czytelników prawdziwa
ucztę, a oni aż do samego finału nie powinni być pewni, co właściwie ma miejsce
na kartach tej powieści. Bo najnowsza książka Bochusa posiada wiele zalet, o
których przyjemnie będzie mi opowiedzieć w kolejnych akapitach.
Uwielbiam brutalne i niebanalne powieści. Szalonych
morderców, z szalonymi motywami. Zbrodnie, krwawe ślady, upiorne sceny. Miejsca
śmierci będące efektem bogatej wyobraźni. Katów podpierających się
zadziwiającymi wizjami. A tytułowy Lucyfer zafundował mi niezłą jatkę, łącząc w
całość wszystkie te elementy, których w kryminałach tak pożądam i za którymi
zawsze wypatruję tęsknie oczy.
Gdyby jednak całość opierała się tylko na krwi i
przemocy, to chętnie bym ponarzekała. Bo obok brutalności i pokazu siły liczy
się też dla mnie historia. Im ciekawsza, zawiła, nietypowa, tym lepiej. I nie
mam na myśli wcale tego, że autor powinien stawać na głowie i fundować
kosmiczne sceny, by zyskać moją sympatię. Nie. Stawiam na rzadkie motywy,
niepowtarzające się tematy, ciekawe tło, wartościowe uzasadnienie. I w tym
punkcie Bochus także dał z siebie wszystko, celując w sztukę i historię. Dla
mnie taki wybór to strzał w dziesiątkę.
Podobają mi się rzetelne policyjne śledztwa. Nerwowe,
ambitne i zdeterminowane dążenie do osiągnięcia celu. Młoda krew i
doświadczenie funkcjonariuszy starej daty. Jeszcze bardziej jednak lubię
śledztwa, które są wzbogacone dodatkowymi wątkami i udziałem osób niezwiązanych
z policją, rzucających nowe światło na sprawę. „Lista Lucyfera” to właśnie
takie interesujące połączenie. Próba wyjaśnienia sprawy trochę osobno, a trochę
razem. Ścieżka wytyczana przez nietypowe rozwiązania i osobliwych,
charakternych bohaterów.
A w temacie kreowaniu postaci również nie ma czego
autorowi zarzucić. W tym miejscu także ciężko się przyczepić. Na naszej drodze
Bochus stawia bowiem grono różnorodnych postaci, które nie raz i nie dwa nas
zaskoczą, często w najmniej oczekiwanym momencie. Każdy z nich chowa asa w
rękawie, a za pazuchą niejedną tajemnicę. Warto ich poznać i podążyć ich
śladem, wyrabiając sobie na ich temat własną opinię.
Co jednak okazało się dla mnie w tej powieści
najciekawsze, to połączenie kilku wątków. Nie chciałabym zbyt wiele zdradzić,
mogę natomiast powiedzieć, że ta książka zaskoczy was finałem, przede wszystkim
dlatego, że nie skończy się tak, jak moglibyście się spodziewać, nie w tym
miejscu i nie w tym czasie. Takie rozwiązanie bardzo mnie przekonało, takie
rozwinięcie zdobyło dodatkowe punkty.
W ostatnim czasie przeczytałam sporo polskich
kryminałów i thrillerów. Z przykrością przyznam, że większość mnie rozczarowała
i nie raz zdarzyło mi się pomyśleć, że jednak tym rodzimym twórcom brakuje do
zagranicznych, a ja sama kierując się wielkim uczuciem do kryminału, powinnam
jednak tych krajowych rozwiązań unikać. Czasami jednak trafi się taka perełka
jak „Lista Lucyfera”, która udowadnia, że warto szukać i dawać szansę oraz
stanowi najlepszy dowód na to, że jednak i na naszym podwórku czai się
potencjał, który szkoda by było ominąć.
Za przesłanie książki do recenzji serdecznie dziękuję Autorowi.
wtorek, 27 sierpnia 2019
Wojciech Chmielarz "Rana"
Autor: Wojciech Chmielarz
Tytuł: Rana
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 414
Gatunek: literatura współczesna
Pod kołami pociągu ginie uczennica renomowanej szkoły.
Nauczycielka, która bada ten incydent, staje się kolejną ofiarą. Co przydarzyło
się kobietom? Jak wiele ich śmierci mają ze sobą wspólnego?
“Rana” to powieść, która wzbudziła we mnie nieco
mieszane uczucia. Nie mogę powiedzieć, by była złą powieścią lub żeby mi się
nie podobała. Miałam z nią jednak jeden, spory problem. Ta książka, moim
zdaniem, nijak ma się do kryminału, a może raczej kryminał zajmuje w niej tak
naprawdę niewiele miejsca. Można by powiedzieć, że to słaby zarzut, skoro
książka okazała się w moim odczuciu wartościowa. Może tak, może nie. Sama nie
wiem.
Do tej pory czytałam tylko jedną książkę autora.
Zrobiła ona na mnie wspaniałe wrażenie i tego samego oczekiwałam po kolejnej
pozycji, po jaką sięgnęłam. Tymczasem czegoś zabrakło. No tak, zabrakło
kryminału w kryminale czy thrillera w thrillerze. „Rana” w moim odczuciu to
powieść obyczajowa, w której występują mocniejsze i mroczniejsze wątki. I jako
taka literatura sprawdza się znakomicie. Chmielarz sięgnął bowiem po motywy,
jakie wywołują u czytelnika ogrom różnorodnych odczuć. Bo tam, gdzie mowa o
krzywdzonych dzieciach, zawsze tych emocji jest sporo.
Choć żadna ze mnie specjalistka w sprawach twórczości
Chmielarza, ta książka jakoś mi do niego nie pasuje. Liczyłam bardziej na
kolejną powieść podobną do tej z serii z Mortką. Tymczasem nie jestem pewna, co
tym razem autor dokładnie miał na myśli. Skupiając się tak bardzo na kwestiach
obyczajowych, koncentrując na tle społecznym i sięgając po tego typu tematykę,
gdzieś po drodze nieco stracił na rozmachu, taką problematyką wyhamowując
napięcie i przerzucając czytelniczą uwagę na inny tor.
Moim zdaniem kryminał w tej powieści zaczął się
dopiero w drugiej części. Wtedy działo się więcej, strony powieści pięknie
pokryły się krwią, a i ofiar pojawiło się sporo. Tylko, że dla mnie było już
wtedy za późno, bo wcześniej dopadło mnie pewne znużenie i ciężko mi było
pozbyć się przekonania, że Chmielarz jednak nie wykorzystał swojego potencjału.
Ten wątek kryminalny rzeczywiście okazał się ciekawy, ale potraktowany jednak
po macoszemu, zepchnięty na bok, za bardzo złagodzony poprzez obecność innych
tematów, a w konsekwencji chyba przeze mnie niedoceniony.
Autorowi nie można natomiast niczego zarzucić w
kwestii budowania sylwetek bohaterów. W tym temacie się wykazał i pokazał, na
co go stać. Stworzył postacie prawdziwe, ludzkie, autentyczne, pełne emocji.
Widać wyraźnie, że to coś więcej niż ludzie z papieru, a ich uczuciom blisko
jest do tych, jakimi sami kierujemy się na co dzień. To zdecydowanie
najmocniejszy punkt powieści.
„Rana” mnie trochę zabolała. I tym, co w niej
najmocniejsze, i tym, co w niej najsłabsze. Mocno odczułam ciężar tematu,
opisywaną problematykę, historie bohaterów. I mocno wpłynął na mnie także
ciężar wygórowanych wymagań, które nie znalazły dla siebie ujścia. Mogę ją polecić
jako mocniejszą historię obyczajową. Nie wskazałabym jednak tego tytułu osobom
liczącym na dobry kryminał lub pełen napięcia thriller.
Książkę otrzymałam w ramach współpracy w portalem www.czytampierwszy.pl.
poniedziałek, 26 sierpnia 2019
Guillaume Musso "Zjazd absolwentów"
Autor: Guillaume Musso
Tytuł: Zjazd absolwentów
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 320
Gatunek: thriller
Pewnego zimowego wieczoru 25 lat wcześniej troje
przyjaciół dopuszcza się czynów, które na zawsze zmienią ich życie. Wszystko
udaje im się jednak utrzymać w tajemnicy. Przeszłość wraca jednak do nich po
latach za sprawą budzącego grozę anonimu. Co się wówczas wydarzyło? Czy ktoś
ich widział? Czy prawda w końcu wyjdzie na jaw?
Guillaume Musso to jeden z najlepszych znanych mi
pisarzy, dlatego też po jego powieści sięgam nie tylko z olbrzymią
przyjemnością, ale także nie mniejszymi oczekiwaniami. Wiele razy udowodnił mi
już, że potrafi pisać, a tworzone przez niego powieści nie tylko zaskakują, ale
również trafiają prosto w serce, zostawiając czytelnika na dłużej z głębokimi
refleksjami i gorącymi emocjami. Tym razem nie mogło być inaczej.
„Zjazd absolwentów” nie przekonał mnie jednak od razu.
Choć powieść uznałam za interesującą, to nieco się obawiałam, że może się ona
okazać słabsza i mniej urzekająca od swych poprzedniczek. Fascynacja pojawiała
się stopniowo, przychodziła z kolejnymi rozdziałami. A rozwijająca się akcja
budziła coraz większe napięcie i wywoływała niepokojącą wręcz ciekawość, tym
bardziej, że podążając za autorem i zagłębiając się w powieść, otrzymujemy
zachęcającą porcję mrocznych sekretów i nieprzyjemnych tajemnic, które tylko
czekają, by ujrzeć światło dzienne.
Musso przy okazji tej właśnie książki dowodzi, że
opisywana historia nie musi być długa, by mogła wyczerpywać temat i sprawiać
czytelnikowi satysfakcję. Autor rozpoczyna mocnym akcentem i przez kolejne 300
stron się nie ociąga, raz po raz atakując nas kolejnymi niespodziankami. Choć
na początku miałam pewne wątpliwości, szybko przekształciły się one w podążanie
ścieżką mroku i próbę dopasowania do siebie wszystkich elementów tej coraz
bardziej zawiłej układanki, bo jak przystało na dobrą powieść kryminalną, przekonujemy
się, że tych trupów w szafie (czy raczej w ścianie) jest więcej, a pochowane z
nimi sekrety łatwo mogą zburzyć spokój bohaterów.
W „Zjeździe absolwentów” Musso pięknie bazuje na
emocjach. Widać, że potrafi zaskoczyć czytelnika, łatwo wczuć się w sytuację
bohaterów i postawić się na ich miejscach. Autorowi nie chodzi jednak natomiast
jedynie o to, by zaskakiwać szczegółami zbrodni, nie stara się przejaskrawiać,
nie przyciąga uwagi zbędnymi detalami z miejsca morderstw. On opowiada
historie. Obdarza swoich bohaterów szczerymi uczuciami. Wyposaża ich w pragnienie
miłości, poczucie zazdrości, potrzebę odnalezienia się. A te emocje nie tylko
nadają im bardziej ludzki charakter. To one okazują się najlepszym motywem,
prowadzą do zbrodni, wkładają w ręce książkowych postaci broń.
Najnowsza książka Musso nie byłaby tak wartościowa,
gdyby autor postanowił opowiedzieć ją inaczej. Tymczasem on w mocny i
zadecydowany sposób łączy ze sobą wydarzenia bieżące i wątki z przeszłości.
Miesza typy narracji. Oddaje głos kolejno różnym bohaterom. I nie ma tu żadnych
niedopowiedzeń, braków, czy chaosu. Tylko emocje, namiętności i porywy serca.
Te najpiękniejsze uczucia i najgorsze instynkty. A wszystko takie ludzkie,
realne, osobiste i niemalże intymne.
„Zjazd absolwentów” to kolejna świetna powieść w
dorobku Musso. Wspaniale zaplanowana, dobrze przemyślana i znakomicie napisana.
Zaskakująca za sprawą bohaterów. Robiąca wrażenie dzięki obyczajowemu tłu. Mocna,
poruszająca, charakterna. Najlepsza.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Albatros.
niedziela, 25 sierpnia 2019
Małgorzata Rogala "Cenny motyw"
Autor: Małgorzata Rogala
Tytuł: Cenny motyw
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 330
Gatunek: kryminał
Aleksandra nie mogła doczekać się chwili, kiedy na jej
palcu znajdzie się cenny pierścionek, stanowiący rodzinną pamiątkę jej
kochanka. Kobieta nie nacieszyła się jednak długo biżuterią, bowiem niedługo
została zamordowana. Czy sprawcy zależało na starym pierścionku? A może
Aleksandra była kimś innym, niż mogłoby się wydawać?
„Cenny motyw” to druga część nowego cyklu Małgorzaty
Rogali, z udziałem młodej detektyw, Celiny Stefańskiej. Autorka nie pozwala
jednak, by czytelnik poczuł się zmieszany nieznajomością szczegółów i
subtelnie, powoli wtajemnicza go w wydarzenia, które otwierały serię, a
pozwalały nieco lepiej poznać główną bohaterkę. Dzięki temu mamy okazję nie
tylko lepiej zrozumieć tło powieści, ale także otrzymujemy dodatkowy, mocno
intrygujący i soczyście kryminalny, wątek.
Nowa książka Małgorzaty Rogali to lekki, kobiecy
kryminał. Strony powieści nie spływają krwią, a bohaterzy nie potykają się o
ciała mordowanych w szybkim tempie ofiar. Nie. Akcja książki opiera się na
interesującym morderstwie, uzupełnionym innymi treściami. Podążając śladem
Rogali poszukujemy sprawcy, próbując odkryć jego tożsamość na własną rękę,
szukając motywów zbrodni i usiłując zrozumieć, czy to, co się wydarzyło,
rzeczywiście było konieczne. Czy może być lepszy przepis na dobry kryminał?
Podczas lektury „Cennego motywu” czas mi się nie
dłużył, a kolejne strony przewracałam szybko i ze sporym zaciekawieniem. W
dużej mierze wynikało to z wybranego przez autorkę tematu. Fabuła powieści
została zbudowana wokół cennej biżuterii,
jej zawrotnych cen, które mogą stanowić świetny motyw zbrodni, a także
przekrętów na dużą skalę i zjawisk, o jakich my, czytelnicy, raczej nie mamy
pojęcia. Dawno nie spotkałam się z podobnymi kwestiami i zrobiły na mnie one
sporo wrażenie. Szczególnie zaś zaskoczyła mnie wiedza, jaką wykazała się
autorka oraz informacja, że większość przedstawionych na temat biżuterii faktów
jest prawdziwa.
„Cenny motyw” to również plejada całkiem
interesujących bohaterów. Autorka zgromadziła na kartach książki postacie,
jakie wzbudzają ciekawość, pogłębiają napięcie, budzą emocje. Nie zawsze są one
pozytywne, ale moim zdaniem w dobrej książce nie chodzi o to, by bohaterów
polubić, a zapamiętać. By wykreowane charaktery mocno zapadły w czytelniczą
pamięć, stanowiąc punkt odniesienia podczas poznawania innych historii.
Rogalę będę od tej pory kojarzyła także z lekkim
stylem, dzięki któremu poznawanie powieści stanowi sporą przyjemność. Widać, że
autorka po prostu lubi pisać, że odnajduje się w tym i sprawia jej to frajdę.
Nie jestem pewna, czy „Cenny motyw” był książką, po
jaką chciałabym sięgnąć drugi raz. Nie mam Rogali nic do zarzucenia, po prostu
wolę bardziej skomplikowaną fabułę, więcej morderstw, wielkie zaskoczenia i
spektakularne finały. Niemniej wydaje mi się, że to solidna, dopracowana i
przemyślana powieść, w której ciężko doszukać się niedociągnięć. Czy Wy
zaufacie jej autorce?
Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości księgarni internetowej selkar, którą serdecznie Wam polecam.
wtorek, 20 sierpnia 2019
Katarzyna Nosowska "A ja żem jej powiedziała"
Autor: Katarzyna Nosowska
Tytuł: A ja żem jej powiedziała
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 208
Gatunek: literatura faktu
„A ja żem jej powiedziała” to jedna z tych książek,
które czyta się szybko i przyjemnie, ale jej wspomnienie zostaje w nami na
bardzo długo. Z czego to wynika? Z mądrych opowieści. Ze słów dających do
myślenia. Z zabawnych grafik. A przede wszystkim z prawdy czasami subtelnie
przekazywanej z kolejnymi akapitami, a czasami uderzającej w czytelnika niczym
obuch.
Nie da się ukryć, że to pozycja niebanalna i jakby
niedzisiejsza. Zastanawiająca za sprawą nie tylko przekazu, ale też formy.
Ciężko ją oceniać, choć mam wrażenie, że nie o ocenę czy opinię tu chodzi, a
raczej o dystans i zabawę. Właśnie tych elementów tutaj nie brakuje. Bowiem
Nosowska, choć mówi szczerze i na temat, to jednak przede wszystkim zabawnie i
na ludzie.
Nosowską widziałam. I Nosowskiej (piosenek) słuchałam.
Nigdy jednak nie zastanawiałam się nad jej życiem osobistym, nad jej
przemyśleniami i doświadczeniami. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ma tak
dużo do powiedzenia na różne tematy. Dużo, ale też mądrze. Z sensem. Trafiając
do przekonań czytelnika. Dając mu okazję, żeby się z nią porównał. I żeby na
przykładzie jej opowieści się zastanowił.
Nosowska to kobieta dojrzała. I tą dojrzałością
chętnie się z nami w tym utworze podzieliła. „A ja żem jej powiedziała” to
przekrój przez różne tematy, to spojrzenie na różnorodne treści. Autorka
książki w zastanawiający sposób łączy celebrytyzm, wiarę, związki, postrzeganie
siebie i przebiega przez te tematy jak tornado, krótko, szybko, na pełnej
petardzie. Pozostawia jednak sporo refleksji, przemyśleń, haseł, podsumowań.
A może to trochę taki poradnik? W nieco innej formie?
Krótkiej. Kolorowej. Obrazkowej. Zabawnej. Wiele po prostu można o tym utworze
powiedzieć, ale nie można go zaszufladkować, tak jak i samej Nosowskiej nie
można upchnąć w wybranej kategorii.
„A ja żem jej powiedziała” to coś innego. Dowcip.
Propozycja. Recepta. To coś, w czym każdy może przebierać, wybierając coś dla
siebie. O ile tylko potrafi spojrzeć na całość w dystansem i przymrużeniem oka.
Mnie Nosowska przekonała.
Za przesłanie powieści do recenzji dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera.
poniedziałek, 19 sierpnia 2019
Robert Małecki "Wada"
Autor: Robert Małecki
Tytuł: Wada
Wydawnictwo: Czwarta Strona
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 536
Gatunek: kryminał
W pobliżu jeziora policjanci odkrywają zakrwawiony
namiot. Na miejscu brakuje jednak ciała. Co się tam wydarzyło? Kto zginął?
Gdzie podziało się narzędzie zbrodni? A przede wszystkim- od czego by tu zacząć
poszukiwania?
„Wada” to druga część cyklu z Bernardem Grossem.
Cyklu, który okazał się lubiany i doceniany przez czytelników, co tylko jeszcze
bardziej pobudziło moją ciekawość. Już na początku muszę przyznać, że
rozpoczynanie serii od części drugiej, jak to było w moim przypadku, nie
stanowiło problemu. Małecki chętnie opowiada o przeszłości swojego bohatera,
wydarzenia sprzed lat wciąż są żywe w jego pamięci, a odczucia i refleksje
Grossa powracają na kolejnych kartkach. Dzięki temu czytelnik nie ma wrażenia
zagubienia, nie czuje, że coś przeoczył lub, że coś mu uciekło.
Na każdym kroku widać, że Gross odgrywa w tej powieści
pierwsze skrzypce. To on wiedzie prym przy rozwiązywaniu śledztwa i to do jego
przeszłości autor bardzo chętnie wraca. Bohater ten wywarł na mnie bardzo
pozytywne wrażenie. Choć momentami czułam, że jego życie prywatne nieco
przeszkadza w pracy, to ostatecznie przekonałam się, jak oddany, zdeterminowany
i sprytny jest ten komisarz. Nie mogłam natomiast pozbyć się uczucia, że tej
prywaty jednak jest za dużo. Zbyt wiele wspomnień, błądzenia myślami,
zaklinania czasu. Ta refleksyjność i tęsknota spowalniały akcję, sprawiając, że
traciła rozpęd i trochę męczyła. A można było zrobić to krócej, trochę
ograniczyć. Może zabrzmiało surowo, ale to mój jedyny zarzut wobec tej książki.
Najnowsza powieść Małeckiego została oparta na
zawiłej, przemyślanej i dopracowanej intrydze. Przez długi czas niezwykle
ciężko jest znaleźć powiązanie między książkowymi wydarzeniami. Poszczególne
sprawy wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, a czytelnik kontynuuje
lekturę z przekonaniem, że oto trafiły się dwa interesujące śledztwa. Czy oby
na pewno? Przeświadczenie, że bieżące dochodzenie i sprawę sprzed wielu lat coś
łączy, sprawia, że ponownie ożywa w nas ciekawość, przyspieszamy lekturę i
angażujemy wyobraźnię, by przekonać się, że Małecki sobie z nami pogrywa i
dobrze się z tym czuje.
„Wada” to najlepszy przykład żmudnego, szczegółowego i
skomplikowanego policyjnego śledztwa. Akcja opiera się na wydarzeniach, które
niezwykle trudno wyjaśnić. Każdy szczegół ma olbrzymie znaczenie, jednak
dopasowanie do siebie kolejnych elementów przychodzi funkcjonariuszom z wielkim
trudem. Takie przedstawienie fabuły wprowadza realizm i autentyczność. Nic nie
odbywa się tutaj jak w telewizji, rozwiązania nie pojawiają się same, a
magiczne urządzenia i niebywałe technologie nie podsuwają policjantom
podejrzanych. Do wszystkiego muszą oni dojść na własną rękę i wykazać się
najlepiej jak potrafią.
Małecki naprawdę do pisania tej książki się
przygotował. Choć miewałam przy jej lekturze słabsze momenty, wynikające ze
zwalniającej akcji i wywołujące trochę nudy, to ostatecznie i z wielką
przyjemnością musiałam przyznać, że ta lektura warta była poświęconego jej
czasu, a finał okazał się zaskakujący i błyskotliwy, udowadniając tym samym, że
ten autor zna się na rzeczy i wnosi coś istotnego na polską scenę kryminalną.
„Wada” to interesujący i skomplikowany kryminał, który
okazał się dla mnie niezłą gratką i niebanalną łamigłówką. Szukając rozwiązań
musiałam wykazać się sprytem, pilnie śledzić akcję i uważnie czytać, nie
zapominając, że każdy detal ma tutaj olbrzymie znaczenie. A czy Wy znacie już
twórczość Małeckiego? Czy interesują Was podobne książki kryminały?
Za przesłanie książki do recenzji serdecznie dziękuję księgarni internetowej selkar.pl.
niedziela, 18 sierpnia 2019
Marta Sapała "Na marne"
Autor: Marta Sapała
Tytuł: Na marne
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 288
Gatunek: literatura faktu
„Na marne” okazało się dla mnie tytułem obowiązkowym,
z racji tego, że sama do tematu wyrzucania żywności podchodzę wręcz obsesyjnie.
Żyję w duchu zasady, że nic w mojej lodówce się nie marnuje, jestem wdzięczna
za to, co mam, dziękując w duchu, że nigdy nie zaznałam głodu. Tymczasem każdego
roku na świecie marnowane i wrzucane są tony jedzenia. Dlaczego? Czy to
rzeczywiście jest konieczne?
Marta Sapała na problem marnowania żywności spogląda z
wielu perspektyw. Jej reportaż to dogłębna analiza tej kwestii, traktowana z
pewnym dystansem, dzięki czemu podejście jest bardzo rzeczowe i dające do
myślenia. Śmiało można by powiedzieć, że autorka wycisnęła z tego tematu, tyle,
ile można było, kolejno analizując, pytając, zastanawiając się, a w końcu
przekazując zebrane informacje.
Nigdy nie zastanawiałam się, co rzeczywiście oznacza
data ważności.
Nigdy nie byłam w jadłodzielni.
Nigdy nie poznałam żadnego freeweganina i nie wzięłam
pod uwagę, że żywność można pozyskiwać inaczej niż ze sklepu.
Choć sama rzeczywiście tym marnowaniem żywności się
interesowałam, to nigdy nie przyszłoby mi do głowy, jak wiele spraw, postaw i
zjawisk się z tym wiąże. Nie sięgnęłam głębiej, dopóki nie poznałam treści tej
książki. A po jej lekturze mam wrażenie, że autorka otworzyła mi oczy i
umożliwiła dzielenie się tą wiedzą, jeszcze rozsądniejsze gospodarowanie oraz
robienie zakupów.
Sapała nie ocenia. Nie umoralnia. Nie osądza. Próbuje zrozumieć.
Dzieli się wnioskami. Sugeruje rozwiązania. Widać, że ten temat jej również
stał się bliski, że te kwestie są dla niej ważne. Co jednak najbardziej mnie w
tej lekturze zastanowiło i poruszyło? Wskazanie, że to nasz wybór. Pokazanie palcem
na każdego z nas, nieco przykre, ale potrzebne. I ta konieczność wyboru wracała
do mnie na każdej stronie.
„Na marne” to nie tylko reportaż. To trochę lekcja
życia, a trochę poradnik. To tekst o problemie aktualnym i istotnym. A co z tym
zrobimy, to już sprawa każdego z nas…
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czarnemu.
środa, 14 sierpnia 2019
Frances Maynard "Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr"
Autor: Frances Maynard
Tytuł: Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 464
Gatunek: literatura współczesna
“Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr” to dojrzała,
mądra i piękna opowieść o kobiecie, która jest po prostu inna. Elvira cierpi na
pewną przypadłość- nie potrafi kłamać, nie rozumie figur retorycznych, nigdy
nie jest pewna, kiedy ktoś mówi poważnie, a kiedy żartuje i nie umie dopasować
się do reszty. Elvira posiada zaburzenia ze spektrum autyzmu.
Choć czytałam już sporo na temat , nie będzie wielką
przesadą, kiedy powiem, że chyba jeszcze żadna książka tak bardzo nie ujęła
mnie przedstawieniem tych kwestii. Maynard napisała powieść o kobiecie, której
szalenie ciężko się odnaleźć. A zrobiła to w taki sposób, że fabuła może trafić
zarówno do tych walczących z tym okropieństwem na co dzień, jak i tych, którzy
nie zdają sobie sprawy, na czym to wszystko polega. Można by odnieść wrażenie,
że autorka przeżyła opisywane wydarzenia na własnej skórze. Tak autentycznego i
realistycznego charakteru i wydźwięku nabrała książkowa Elvira.
Zabierając się za opisanie takiej historii Maynard
postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko, ale każdym kolejnym rozdziałem
udowadniała, że świetnie się przygotowała i dała z siebie wszystko. Dotarłam do
informacji, że autorka pracuje z osobami podobnymi do głównej bohaterki. I
jestem pewna, że nabyte doświadczenie pozwoliło jej stworzyć niebanalną i
dającą do myślenia historię, w której każdy z nas może odnaleźć nieco z siebie
i dla siebie. W końcu poczucie zagubienia, konieczność dopasowania się i próba
znalezienia własnego miejsca nie dotyczą tylko osób chorych…
Maynard stworzyła interesującą historię o
interesującej bohaterce. Pokazała nam świat widziany jej oczami. Wszystkie
trudności, z jakimi się spotyka. Stosunek, jaki mają do niej ludzie. To
opowieść pełna wzlotów i upadków. Wypełniona uczuciami. Bazująca na prawdzie. I
stanowiąca świetne połączenie emocji i informacji. „Siedem reguł…” nie jest
lekturą prostą i przyjemną, moim zdaniem jednak obowiązkową i potrzebną.
Pierwszoosobowa narracja jeszcze mocniej podkreśla
istotny przekaz tej opowieści, ważną rolę, jaką przyszło jej odegrać. Dzięki
temu również przez cały czas czułam, jakbym czytała pamiętnik osoby chorującej.
Gdyby autorka zdecydowała się przedstawić tę historię inaczej, to nie byłaby
ona tak przejmująca i wartościowa. Tymczasem podążając za słowami Elviry możemy
faktycznie poczuć, zobaczyć i usłyszeć to, co ona.
Maynard bardzo trafnie oddała także charakter głównej
bohaterki. Z książkowych opisów wyłania się kobieta zagubiona, zmieszana i
przytłoczona, ale gotowa zawalczyć o siebie i o swoje. Polubiłam Elvirę całym
sercem, bardzo przeżywałam to, co ją spotkało, gorąco jej kibicowałam i
liczyłam, że wszystko ułoży się po jej myśli. Kreacja tej bohaterki to
największa zaleta powieści i jej najmocniejszy punkt.
„Siedem niedoskonałych reguł Elviry Carr” to
wymagająca powieść, w którą warto się jednak zaangażować całą sobą. Dostarcza
informacji, budzi emocje, skłania do przemyśleń. Może stanowić spore wyzwanie,
ale to właśnie dla takich książek warto w ogóle czytać.
Za przesłanie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.
poniedziałek, 12 sierpnia 2019
Robert Rient "Duchy Jeremiego"
Autor: Robert Rient
Tytuł: Duchy Jeremiego
Wydawnictwo: Wielka Litera
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 296
Gatunek: literatura współczesna
Mierząc się z chorobą mamy, Jeremi próbuje
jednocześnie zrozumieć zagmatwaną historię własnej rodziny. Zagłada zdaje się
mieć w tej powieści wiele twarzy.
Czasami książki nas po prostu magnetyzują- okładką,
tytułem, rekomendacją. Czujemy, że musimy je przeczytać. Koniecznie. Prędzej czy
później. Ale na pewno. Wiemy, że ich lektura to jedynie kwestia czasu. Dokładnie
to czułam spoglądając na zastanawiającą okładkę „Duchów Jeremiego”.
Mogłoby się wydawać, że to kolejna powieść
młodzieżowa, której autor próbuje zdobyć kilka punktów poprzez wplatanie w
fabułę istotnych treści i aktualnych tematów. Można by pomyśleć, szczególnie na
początku, że to ładna historia, ale próżno doszukiwać się w niej czegoś nowego
czy zaskakującego. I choć może przez chwilę takie refleksje znalazłyby dla
siebie usprawiedliwienie, to szybko doszlibyście do przekonania, że takie
założenia nie mogłyby po prostu być bardziej mylne czy krzywdzące.
„Duchy Jeremiego” to opowieść napisana ręką nastoletniego
chłopca. I dokładnie to widać i czuć podczas lektury. Burzę uczuć, próbę
zrozumienia otaczającego świata, nieśmiałe przebijanie się dojrzałości przez dziecięcą
powłokę, wystawione na wierzch hormony. A przede wszystkim uczucia, które
trudno zdefiniować. Rient bardzo trafnie i z wielką pasją oddaje charakter
chłopca, którego życie potoczyło się nieoczekiwaną i nieakceptowaną ścieżką. Zwraca
uwagę na jego większe i mniejsze problemy oraz lepsze i gorsze decyzje.
Podążając śladem pierwszoplanowej narracji, poznajemy
Jeremiego, za którym mógłby stać każdy z nas. A na pewno już wszyscy podobnie
jak on przeżywaliśmy okres nastoletniego buntu połączony z wielkimi zmianami,
na jakie nie byliśmy przygotowani. Muszę przyznać, że młody wiek bohatera
dodatkowo potęgował odczuwane emocje. Jego próba wyrażenia siebie, uchwycenia
tego, co nieuniknione, konieczność dostrzegania szans i omijania kłód, które
los rzuca pod nogi… Czytając miałam wrażenie, jakbym przeniosła się kilkanaście
lat wstecz i przeżywała drugi raz ten okres, wcale nie tak kolorowy, jak
mogłoby się przecież wydawać.
Na kartkach książki Jeremi musiał szybko dorosnąć. Wziąć
na barki wszystkie ciężary świata. Znaleźć usprawiedliwienie dla spotykających
go krzywd. W kolejnych rozdziałach teraźniejszość oddaje miejsca przeszłości, a
iskrzące barwy muszą ustąpić odcieniom szarości. Rient wprowadza w głowie
chłopca zamęt, rzucając go na głęboką wodę i zmuszając, by zmierzył się z
tematami, jakie mogłyby przytłoczyć nawet starszą osobę. W „Duchach Jeremiego”
przeszłość dopada każdego i każdy zdaje się pokutować za nieswoje grzechy.
Autor podszedł do tej opowieści bardzo dojrzale. Zaimponował
mi połączeniem tematów i sposobem, w jaki je przedstawił. Wiele się działo,
dużo można było poczuć, a jeszcze więcej pomyśleć. Znakomite, aktualne i ważne
kwestie zostały przedstawione wspaniale, z dumą i powagą. Rient oddaje zasługi
tym, których pamięta historia, jednocześnie nie umniejszając nikomu z nas. Podczas
lektury poczułam się ważna i pomyślałam, że to mogłaby być moja historia, a
przynajmniej odnalazłam w niej wiele z własnego życia. I ta uniwersalność,
prawdziwość i szczerość mają tutaj olbrzymie znaczenie.
Przeczytałam szybko, ale zostanie ze mną na długo. A kiedy
już zbliżałam się do końca, to oczy nagle zrobiły mi się mokre, a tekst się
zamazał. Strasznie mnie ta powieść zasmuciła. Ale właśnie takiej książki
szukałam. Takie emocje są zawsze mile widziane.
Za przesłanie powieści dziękuję Wydawnictwu Wielka Litera.
poniedziałek, 5 sierpnia 2019
Sheryl Browne "Opiekunka"
Autor: Sheryl Browne
Tytuł: Opiekunka
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 368
Gatunek: thriller psychologiczny
Kiedy w ich życiu pojawia się Jade, mają wrażenie, że
nic lepszego nie mogło im się przytrafić. Z czasem jednak całość zaczyna chwiać
się w posadach, a poukładane rodzinne życie sypie się niczym zamek z piasku- szybko
i bez ostrzeżenia. Kim właściwie jest Jade?
“Opiekunka” to najlepszy przykład bardzo subtelnego
kobiecego thrillera. Akcja powieści rozwija się powoli, autorka niespiesznie
zmierza ku kolejnym wydarzeniom, z jednej strony wystawiając naszą cierpliwość
na próbę, ale z drugiej angażując nas w fabułę i nakłaniając do uważnego
śledzenia wydarzeń.
Choć Browne nieco zbyt wiele zdradza na początku i
trochę za bardzo wyprzedza fakty, byłam skłonna jej to wybaczyć, na rzecz
innych elementów, które wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Przede wszystkim
mam na myśli lekki, swobodny i przyciągający styl autorki. Czułam, jakby ta
książka czytała się sama, a następne strony uciekały w zawrotnym tempie.
Browne pisze w tak przyjemny sposób, że chętnie i
łatwo wybaczyć jej można drobne mankamenty i niedociągnięcia. Lubię thrillery,
sięgam po nie często i z przyjemnością dopatruję się tego, co moim zdaniem
mogło wypaść lepiej, porównując nowo poznawane tytuły do tych, jakie zapisały
się w mojej pamięci. Choć nie jestem pewna, czy tę powieść będę wspominała
dłużej, to jednak przyjemność płynąca z lektury sprawiła, że ani razu nie
pomyślałam o zmarnowanym czasie.
Podoba mi się także, jak autorka przedstawiła swoich
bohaterów. Wydaje mi się, że kreowanie postaci rzeczywiście jej wyszło i w tym
temacie się sprawdziła. Ich charaktery są silne, mocno zarysowane. Nie sprawiają
wrażenia papierowych czy płaskich. Czuć emocje i widać problemy. Nie jest
trudno postawić się na ich miejscu i wyobrazić sobie, co ich spotkało i jakie
myśli im wówczas towarzyszyły.
Duże znaczenie w tej historii odgrywa rodzinne tło
wydarzeń. Browne sama przyznaje, że w takiej tematyce czuje się najlepiej i
zdaje się, że te kwestie świetnie do niej pasują. Momentami nie byłam pewna,
czy rzeczywiście łatwo jest w takie tematy tchnąć niepokój i to na nich oprzeć
napięcie. Być może problem polegał na tym, że autorka zwróciła się zbyt mocno w
tę stronę, za bardzo przeciągając poprzeczkę na rzecz kwestii obyczajowych.
„Opiekunka” nie jest książką idealną. A z pewnością
daleko jej do idealnego thrillera. Właściwie uważam, że lepiej i bezpieczniej
byłoby ją określić jako kobiecą powieść z wątkiem kryminalnym, czasem
wyraźniej, a momentami słabiej zarysowanym. Niemniej, choć trochę zabrakło
napięcia, a całość wypadła dość przewidywalnie, uważam, że to składnie napisana
i warta uwagi historia, która daje do myślenia i zwraca uwagę na istotne sprawy.
Za przesłanie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu W.A.B.
Subskrybuj:
Posty (Atom)