sobota, 30 czerwca 2018

CZERWIEC NA ZDJĘCIACH

Nie mogę uwierzyć, że właśnie nadszedł koniec czerwca. Czy tylko mnie czas leci tak szybko? Na szczęście za moim oknem przeważa ładna pogoda, a wylegiwanie się na kocyku sprzyja pochłanianiu kolejnych książek :) 




A jaki był Wasz czerwiec?

czwartek, 28 czerwca 2018

Janie Chang "Droga smoczych źródeł"




Autor: Janie Chang
Tytuł: Droga smoczych źródeł
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 424
Gatunek: literatura współczesna 








Kiedy Jialing miała siedem lat, matka zostawiła ja na pastwę losu. Dziewczynka została służącą u nowych właścicieli zamieszkiwanej wcześniej z rodzicielką posiadłości i każdego dnia zmuszona była zmagać się z byciem zazhong- dzieckiem nieposiadającym czystej chińskiej krwi. Jej rosnąca latami tęsknota za matką przypada na trudne czasy pierwszych lat republiki chińskiej.


Z wielką przyjemnością sięgam po tak niebanalne powieści, jak „Droga smoczych źródeł”. Interesujące tematycznie, a przy tym egzotyczne i wyróżniające się na tle książek wydawanych każdego dnia. Spoglądając na okładkę, a następnie rozpoczynając pierwszy rozdział głęboko wierzyłam, że będzie to jeden z najlepszych wyborów czytelniczych ostatnich tygodni. Nie pomyliłam się ani odrobinę.





Chang zabiera nas w niezwykłą podróż, cofając się przeszło sto lat wstecz. Wraz z główna bohaterką powracamy do Chin, których siła zdawała się tkwić w pierwszoplanowej roli tradycji, potędze wiary i przekonaniu, że chiński naród jest najlepszy i niepowtarzalny. Autorka w mocny i zdecydowany sposób odwołuje się do wierzeń kolejnych pokoleń, wplatając w poszczególne wydarzenia elementy charakterystyczne dla ludzi żyjących w tamtych czasach. Odwołanie się do tradycji, ukazanie jej mocnych i słabych stron, zwrócenie uwagi na stereotypy, podkreślenie siły przyzwyczajeń, pewne zacofanie, a przy tym niepokojąca nowoczesność… Połączenie takich kwestii sprawia, że ta powieść zasługuje na miano prawdziwej perełki.

Kilkakrotnie miałam okazję, za sprawą literatury, poznać nieco lepiej system chińskich wierzeń i przyjętych obyczajów. Mimo że wiele z nich mnie szokuje, to jednocześnie są na tyle interesujące, że zwyczajnie lubię do nich wracać. Bandażowanie stóp, konieczność urodzenia męskiego potomka, prawo do poślubienia kilku żon i posiadania kochanek, utrudnienie kobietom dostępu do edukacji, przekonanie, że powinny zajmować się domem- jednym słowem wynoszenie mężczyzny na piedestał i spychanie kobiety na margines. Dla mnie to tematyka bardzo zajmująca i dająca do myślenia, coś, z czym zawsze chętnie się zmierzę. Dlatego też informacje zawarte w książce są dla mnie bardzo cenne, mają niezwykłą wagę.

Pierwszoosobowa narracja pozwala nam lepiej poznać uczucia i refleksje głównej bohaterki. Jialing zmaga się ze sobą i światem na naszych oczach. W kolejnych rozdziałach dojrzewa, akceptuje smutne prawdy, ocenia siebie z różnych perspektyw. Wydaje się, że to tematyka dość popularna, niewnosząca nic nowego, jednak obsadzenie fabuły w „dawnych” Chinach nadaje jej świeżości, wprowadza do opowieści nutę egzotyki. A kiedy dodamy do tego fakt, że dziewczynki nie sposób nie polubić, to otrzymujemy prosty przepis na zgrabną i ujmującą historię.

„Droga smoczych źródeł” to książka bardzo emocjonalna, refleksyjna i oparta na wielu życiowych prawdach. Chang chętnie korzysta z chińskich przekonań i z tamtejszej tradycji, sprawiając, że oferowana przez nią opowieść nie tylko ciekawi, ale również skłania do innego spojrzenia na pewne sprawy. Ta powieść to bogate skupisko interesujących tematów, które mimo upływu lat wciąż są aktualne i na czasie, w dalszym ciągu zaskakują, szczególnie, że Chang podchodzi do nich w bardzo przenikliwy i szczery sposób, nie zachowując przy tym zbędnego dystansu i nie chowając się za żadnym tabu.

Ta książka całkowicie skradła moje serce. Czytałam ją z wielkim zachwytem, ani na chwilę nie mając ochoty się od niej oderwać. To jedna z tych powieści, o których można wiele powiedzieć, ale i tak cały czas towarzyszy nam przekonanie, że o czymś zapomnieliśmy, wciąż coś jeszcze przychodzi nam do głowy, a po czasie z refleksji wyłaniają się kolejne zalety opowieści. Naprawdę warto poświęcić jej czas, jestem pewna, że nikt z was nie poczuje się zawiedziony.   

Za możliwość poznania tej historii dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

środa, 27 czerwca 2018

Jak zaskakuje mnie Prószyński?

Czy wyobrażacie sobie większe szczęście dla każdego książkowego mola niż tajemnicza książkowa przesyłka? Każda powieść zasilająca półkę przynosi wiele radości, a co dopiero, kiedy towarzyszą jej drobne niespodzianki czy upominki. W zeszłym tygodniu, przy okazji otrzymania intrygującego "ostrzeżenia" od wydawnictwa Prószyński, uświadomiłam sobie, że to właśnie to wydawnictwo najczęściej zaskakuje mnie niespodziewanymi przesyłkami. Kilka z takich nieoczekiwanych niespodzianek uchwyciłam na zdjęciach :)



Tajemnicze "ostrzeżenie" (odnoszące się do tytułu jednej z lipcowych zapowiedzi).



Przedpremierowa "Nora" z piękną maską.



Jeden ze świetnych thrillerów, otrzymany przedpremierowo z solidną podkładką.



Przepięknie zapakowana powieść klubu "Kobiety to czytają", z mazakiem-strzykawką.



I najciekawszy zestaw, czyli książkowa torba i zdjęcie autorki z autografem gratis :)



Bardzo się cieszę, że mam szansę otrzymywać takie niespodzianki. Przy okazji, taki sposób promowania książek i pomysłowość osób za te kwestie odpowiedzialnych, robi duże wrażenie. 

A co Wy o tym myślicie?

Kto nie lubi takich niespodzianek :) ?


wtorek, 26 czerwca 2018

Magda Stachula "W pułapce"




Autor: Magda Stachula
Tytuł: W pułapce
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 304
Gatunek: thriller







Kiedy Klara budzi się po sobotniej imprezie, z przerażeniem uświadamia sobie, że gdzieś umknęły jej dwa dni. Z niepokojem zauważa także dziwne siniaki na swoim ciele. Szukając informacji, pozwalających jej wyjść z amnezji, trafia na podobny przypadek i postanawia skontaktować się z poszkodowaną. Co przydarzy się Klarze podczas poszukiwań odpowiedzi na nurtujące ją pytania?

Pamiętam, jakie wrażenie zrobiła na mnie „Idealna”. Nie zapomniałam również „Trzeciej”, choć moim zdaniem wypadła ona nieco słabiej. Zaintrygowanie, ciekawość i fakt, że te książki mocno zapadły mi w pamięć sprawiły, że zwyczajnie nie mogłam przejść obojętnie obok nowej książki Magdy Stachuli.

„W pułapce” czyta się szybko od początku do końca. To jedna z tych powieści, które sprawiają, że mamy chęć poznać ją natychmiast, by przekonać się, jakie sekrety skrywa na swych stronach. Takie tajemnice i niedopowiedzenia przyciągają szczególnie, magnetyzując i zachęcając, by ani na chwilę nie odkładać książki na półkę. Zauważyłam już wcześniej, że to element charakterystyczny dla twórczości autorki. Mimo rozwoju akcji i wychodzenia na światło dzienne kolejnych faktów, przez cały czas mamy wrażenie, że czegoś nam brakuje. Zagłębiamy się w lekturę z nieustannym przekonaniem, że Stachula jeszcze zaskoczy, a ona chowa w rękawie kilka asów, które rzuca na stół tuż przed końcem „zabawy”.

Co ciekawe, tym razem, naprawdę nie jest łatwo rozgryźć przygotowaną przez nią zagadkę. Wszystko wydaje się dość spójne i logiczne, a jednak brakuje nam czegoś, co połączyłoby poszczególne elementy fabuły. Tajemnice te budzą w czytelniku ciekawość, która mimo upływu czasu i pokonywania kolejnych stron w stanie pewnego zawieszenia, nie przeradza się w zniecierpliwienie czy żal. Wręcz przeciwnie- chętnie i cierpliwie czekamy na wielki finał, wierząc, że to, co otrzymamy w zamian spełni wszystkie nasze oczekiwania.

Poznając kolejne rozdziały nie potrafiłam rozwiązać tej zagadki samodzielnie. Zazwyczaj chętnie wchodzę w szranki z autorem, podczas lektury prowadząc własne śledztwo i próbując wytropić mordercę czy też sprawcę książkowego zła. Tym razem musiałam pokornie poczekać, aż Stachula uchyli rąbka tajemnicy, co nie było łatwe, a jednak na swój sposób fascynujące. Jak już wspomniałam, przy okazji poprzednich powieści autorki przekonałam się, że fabuły, które nam proponuje, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, są naprawdę intrygujące i nieszablonowe. I choć może nie każdemu przypadną one do gustu, to absolutnie nie można odmówić Stachuli fantazji i wyobraźni.

Tym razem powołała się na coś, z czym każdy z nas spotkał się już wcześniej. Wykorzystała pomysł, który każdego dnia zdaje się zyskiwać na popularności. I choć nie wszyscy z tej opcji skorzystali, na pewno wszyscy o niej słyszeli. A jednak nie przypominam sobie, żebym wcześniej spotkała się z wykorzystaniem takiego pomysłu do zbudowania książkowej fabuły. Dzięki temu chętnie przymknęłam oko na pewne niedociągnięcia, a raczej elementy, które moim zdaniem nie do końca w tej książce zagrały.



Bardzo podoba mi się, w jaki sposób autorka opowiada swą historię, umiejętnie łącząc przeszłość z bieżącymi wydarzeniami i dzięki temu budując napięcie, stopniowo w czytelniku narastające. Według mnie to najkorzystniejszy wybór prowadzenia narracji, który sprawdza się praktycznie zawsze, szczególnie w przypadku takich tajemniczych i mrocznych historii.





Czy coś bym w tej powieści zmieniła? Nie jestem pewna. Być może popracowałabym nieco nad charakterystykami bohaterek, które moim zdaniem wypadły nieco nijako i nie wzbudziły we mnie większych emocji. Wydaje mi się, że pod tym względem Stachulę stać na więcej.

„W pułapce” to przemyślana, dopracowana i zgrabnie napisana książka. Szczerze mówiąc, podobnie jak „Trzecia”, tak i ten tytuł nie zdobył całkowicie mojego serca i wciąż tym najcieplejszym uczuciem darzę „Idealną”. Myślę jednak, że warto dać jej szansę- by przekonać się, jaki motyw wykorzystała autorka przy budowaniu fabuły i by poznać człowieka, który zrujnował życie książkowych bohaterek.  

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję Wydawnictwu Znak.

niedziela, 24 czerwca 2018

STOSIK NA LATO

Mój stosik na letnie popołudnia prezentuje się różnorodnie i zapowiada bardzo ciekawie. Trafiło do niego również kilka grubasków, których zazwyczaj unikam :) 




A jak wyglądają Wasze plany na lato? 

Którą z tych powieści możecie mi polecić?

czwartek, 21 czerwca 2018

Fionnuala Kearney "Dzień, w którym cię straciłam"




Autor: Fionnuala Kearney
Tytuł: Dzień, w którym cię straciłam
Wydawnictwo: Kobiece
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 447
Gatunek: literatura współczesna 







Córka Jess zginęła przysypana lawiną podczas wyjazdu na narty. Kobieta zmaga się z żałobą, tym większą, że Anna pozostawiła maleńką córeczkę. Kolejne dni spiętrzają trudności, z którymi Jess coraz trudniej się uporać, szczególnie, gdy kobieta dowiaduje się, jak niewiele wiedziała o swoim dziecku.

„Dzień, w którym cię straciłam” to powieść, która posiada wiele zalet. Jedną z nich niewątpliwie jest sposób, w jaki autorka przedstawiła tę historię swoim czytelnikom. Dwutorowa narracja ukazuje z jednej strony uczucia matki Anny, a z drugiej bliskiego przyjaciela rodziny. Zarówno fragmenty dotyczące Jess, jak i Theo, wywołują podczas czytania mnogość emocji. Przez cały czas próbowałam postawić się na miejscu bohaterów, usiłując wyobrazić sobie, jak ja zachowałabym się w podobnej sytuacji. Towarzyszące mi odczucia dodatkowo pogłębiał fakt, że rozdziały Jess, matki Anny, zrealizowane zostały na mocy narracji pierwszoosobowej. Dzięki temu ta historia jeszcze bardziej wpłynęła na moje serce i mój umysł.

Relacja łącząca matkę i jej dziecko to więź niezwykle silna. Moja mama jest dla mnie najważniejszą osobą na świecie i wiem, że ja również zajmuję w jej życiu to szczególne miejsce. Dlatego tak piękne, a przy tym smutne i melancholijne, historie dotyczące matek to istotna część mojej czytelniczej pasji. Książkowa więź zbudowana została na silnych fundamentach i oparta na magii wspomnień, wspólnych przeżyć i więzach, jakie nie mogą zostać zastąpione przez innych ludzi i inne momenty. Autorka posłużyła się realizmem, sprawiając, że jej opowieść nabrała bardzo rzeczywistego charakteru i pozwoliła czytelnikowi stać się świadkiem wydarzeń, które mogłyby mieć miejsce naprawdę i dotyczyć każdego z nas.

Kearney w budowaniu swej historii posłużyła się prawdziwym życiem i jeszcze prawdziwszymi emocjami, dzięki czemu książka z łatwością trafia do serca czytelniczek. To opowieść niezwykle refleksyjna, osobista, można nawet powiedzieć, że intymna. Autorka nie skupia się na ukazaniu szeregu wbijających nas w fotel wydarzeń, książka nie zaskoczy nas na każdym kroku i nie oszołomi zwrotami akcji. Zdecydowanie nie. Ona natomiast skłoni nas do refleksji i do szukania w sobie odpowiedzi dotyczących najważniejszych kwestii. Jak wiele jesteśmy w stanie wybaczyć? Czy zaskakujące sekrety i brzydkie tajemnice mogą wpłynąć na naszą ocenę najbliższych? Czy w poszukiwaniu drogi do szczęścia i prawdziwej miłości rzeczywiście można być egoistą?

„Dzień, w którym cię straciłam” to powieść skupiająca się mniej na wydarzeniach, a bardziej na towarzyszących im emocjach. Tym samym nie możemy pozostać obojętnymi wobec bohaterów. Nie do końca miałam świadomość, w którą stronę autorka popchnie akcję książki i jaka zmiana nastąpi w postępowaniu poszczególnych postaci, niemniej bardzo spodobało mi się to, co otrzymałam. Bohaterzy powieści wywarli na mnie pozytywne wrażenie, nawet tych uważanych za negatywnych nie obdarzyłam żadną antypatią. Książkowy realizm w pewien sposób łagodzi naszą surowość oceny, sprawia, że nie jest nam tak łatwo ferować wyroki. Przez cały czas mamy wrażenie, że opisane wydarzenia rzeczywiście mogłyby mieć miejsce, a to sprawia, że zaczynamy podchodzić do nich z pewnym dystansem, zastanawiamy się kilka razy nad motywami bohaterów.

Ta powieść okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem, jak najbardziej pozytywnym. Czytałam ją szybko i lekko, nad wyraz przyjemnie. Za sprawą interesującego tematu, wszechobecnej refleksyjności oraz krótkich rozdziałów kolejne strony upływały mi w zastraszającym tempie. Bez wątpienia do intensywnego tempa lektury przyczynił się również lekki i przyjazny czytelnikowi styl autorki. Kearney wydaje się świetnie wiedzieć, o czym pisze, przedstawia swą historię w sposób przemyślany i dopracowany. Nie znalazłam niczego, do czego mogłabym, albo chciałabym się przyczepić. Serdecznie polecam Wam ten tytuł.

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję portalowi Sztukater.


wtorek, 19 czerwca 2018

Paul Kalanithi "Jeszcze jeden oddech"




Autor: Paul Kalanithi
Tytuł: Jeszcze jeden oddech
Wydawnictwo: Literackie
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 232
Gatunek: literatura faktu 







„Jeszcze jeden oddech” miałam na oku już od dawna i wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, kiedy tę książkę przeczytam. Nigdy nie mogę się oprzeć dobrze napisanej literaturze faktu, zawarty w niej realizm i szczerość mocno działają na moje emocje, sprawiając, że zaczynam inaczej postrzegać pewne sprawy. Tym razem nie mogło być inaczej.


Paul Kalanithi był świetnym neurochirurgiem, a miał wielkie szansę, by stać się jeszcze lepszym. Jego miłość do medycyny absolutnie nie należała do przypadkowych. Mężczyzna potrzebował czasu, by zrozumieć, że to jedyna właściwa droga, a przekonał się o tym krocząc innymi ścieżkami. Neurochirurgia okazała się dla niego czymś więcej niż zawodem i wyuczoną nauką. Możliwość niesienie pomocy stała się prawdziwą pasją, a myślę, że można nawet powiedzieć- kolejną miłością.



Autor książki pomógł wielu ciężko chorującym. Wspaniałe osiągnięcia sprawiały, że otrzymywał najlepsze oferty pracy, a życie wydawało się płynąć utartym, ale interesującym torem, dobrze przemyślanym i ciężko wypracowanym. No właśnie, wydawało się. Będąc w życiowej formie, mając za sobą lata nauki i praktyki, planując założenie rodziny, dowiedział się, że ma raka. I postanowił o tym napisać, podzielić się doświadczeniami i refleksjami.

„Jeszcze jeden oddech” to piękna relacja pięknego człowieka. Bardzo osobisty zapis kolejnych dni spędzonych na nierównej walce z chorobą. Dni lepszych i gorszych. Pewnych i niepewnych. Rak zaskoczył go wielokrotnie, raz po raz raniąc na różne sposoby. Szanse poprawy przeplatały się z przerzutami, a próby powrotu do normalnego życia przełamywane zostały pogarszaniem się jego stanu i bytowaniem na granicy śmierci. Kalanithi opowiada o tych momentach bardzo szczerze, dzieląc się z nami najbardziej intymnymi szczegółami.

Nie da się ukryć, ze nie jest to lekka lektura. Bo jak może być lekko czytać o kimś, kogo życie potraktowało tak surowo i niesprawiedliwie? Z drugiej strony, czy rak wybiera tylko tych, którzy mogliby na to rzeczywiście zasługiwać? Nie, oczywiście, że nie. Szkoda bardzo. Zwłaszcza, że tak wiele miał przed sobą. I tak wiele jeszcze mógł zrobić dla innych. Wyjątkowo niefortunnie padło tym razem.

Ta powieść to trochę relacja lekarza, a trochę pacjenta. Biorąc pod uwagę wykształcenie i doświadczenie autora, trzeba przyznać, że nieco się ona różni od innych książek dotyczących tematyki chorobowej. Autor nie opowiada tylko o sobie, on przytacza również historie swoich pacjentów i swoich najbliższych. Choć podczas lektury towarzyszy nam smutek, to jednak wiele w tych słowach siły, zachęty i motywacji. Nie wiadomo, co jeszcze nas czeka, co zostało dla nas zaplanowane, dlatego warto walczyć- o każdy oddech.


Autor powieści zrobił na mnie duże wrażenie. I ta historią. I swoją osobą. To ktoś, kogo nie sposób nie obdarzyć sympatią oraz szacunkiem. Nie doszukałam się w jego opowieści żądania współczucia, poczucia krzywdy czy niesprawiedliwości. Opowiedział swoja historię, by dać nam kilka rad i zwrócić uwagę na pewne aspekty życia, których często nie doceniamy. Moim zdaniem, warto po tę opowieść sięgnąć.    

czwartek, 14 czerwca 2018

Katarzyna Puzyńska "Policjanci. Ulica" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Katarzyna Puzyńska
Tytuł: Policjanci. Ulica
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 344
Gatunek: literatura faktu 







Nie mogłam się nadziwić, kiedy ujrzałam ten tytuł w wydawniczych zapowiedziach. Puzyńska w wywiadzie- nie udziela ale przeprowadza? Przepytuje policjantów? Ale jak to? A co stało się z Lipowem? Tymczasem, jak się okazuje, można jednocześnie pisać powieści kryminalne i prowadzić interesujące rozmowy, jedno drugiemu wcale nie przeszkadza, a i dla fanów z pewnością będzie to wielka niespodzianka.

Do lektury powieści zabierałam się z dość mieszanymi uczuciami, z jednej strony towarzyszyła mi ciekawość i radość, bo bardzo cenię twórczość autorki i cieszyłam się, że będę miała okazję poznać ją z nieco innej perspektywy. Z drugiej zaś pojawiły się jednak wątpliwości, podsycane przez element zaskoczenia. Czytałam szybko, jeszcze szybciej przekonując się, że warto tym rozmowom poświęcić czas, bo ani autorce niczego nie brakuje jako prowadzącej, ani odpytywani nie mogli zostać dobrani przez nią lepiej.



„Policjanci.Ulica” to zbiór dość krótkich wywiadów, które Puzyńska przeprowadziła z przedstawicielami patroli miejskich, pracownikami drogówki i oddziałów prewencji. Każdy z nich, niezależnie od stażu pracy, zdążył zgromadzić bogaty zbiór doświadczeń i chętnie dzieli się swoimi przeżyciami na kolejnych kartach powieści.



Puzyńska przepytuje swoich rozmówców w sposób bezpośredni, szczery i otwarty. Jeśli dana kwestia ją interesuje, to po prostu o nią pyta. Na niektórych tematach skupia się bardziej i zrealizowane zostały one bardziej wyczerpująco. Inne zostały nieco pominięte. Niewątpliwie jednak całość stanowi intrygującą mieszankę przeżyć i refleksji pracowników tak w naszym kraju niedocenianych.




Kolejne pytania i odpowiedzi pozwalają nam wyobrazić sobie, jak wygląda życie rozmówców. Większość z nich podkreśla, że policjantem jest się zawsze a nie jedynie od 7 do 15, a wypadki różnego rodzaju zdarzają się także po godzinach. Wybrane przez nich zawody sprawiają, że każdego dnia zostają narażeni na ryzyko utraty zdrowia i życia, a wydarzenia mające miejsce w czasie pracy wciąż na nowo ich zaskakują.



Puzyńska nie zachowuje dystansu, nie prowadzi podchodów, nie pozwala sobie na tabu. O wszystko pyta szczerze, wprost. Dlatego też nie dziwi, że w powieści pojawiają się pytania o kwestie z byciem policjantem tak kojarzone. Alkoholizm, łapówkarstwo, statystyki, nieufność społeczeństwa- to tylko namiastka tego, co możemy znaleźć w powieści.





Książka rozwiewa wiele wątpliwości i pozwala znaleźć odpowiedzi na zadawane sobie pytania. Interesuje, skłania do refleksji, ale także stanowi świetna rozrywkę. Dzięki krótkim rozdziałom, dobrym pytaniom i ciekawym odpowiedziom, sprawia, że czyta się praktycznie sama- szybko i bez problemu. Serdecznie polecam. 

Autorka połowę swojego honorarium przekaże na Fundację Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. 

Koniecznie obejrzyjcie również film promocyjny dotyczący tego tytułu.




Za możliwość poznania książki dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

wtorek, 12 czerwca 2018

Lisa Scottoline "Kłamstwo doskonałe" [recenzja premierowa]




Autor: Lisa Scottoline
Tytuł: Kłamstwo doskonałe
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 408
Gatunek: literatura współczesna








Chris Brennan zrobił wszystko, by otrzymać posadę trenera w liceum mieszczącym się w niewielkim miasteczku w Pensylwanii. Szybko zdobył sympatię uczniów i grona nauczycielskiego, choć nikomu spośród nich nie zdradził prawdy na swój temat. Kim jest? Do czego dąży? I dlaczego zainteresował się zwyczajną szkołą średnią w sennym miasteczku na uboczu?



Mając w pamięci piorunujące wrażenie, jakie zrobiły na mnie dwie poprzednie powieści autorki- „Czekam na ciebie” oraz „Mów do mnie”, zwyczajnie nie mogłam przejść obojętnie obok najnowszego tytułu, który wyszedł spod jej pióra. Głęboko liczyłam, że ta książka również trafi do mojego serca, zajmując tym samym szczególne miejsce w mojej biblioteczce.





Kilkakrotnie przekonałam się już, że autorka pisze bardzo lekko, z łatwością odwołując się do czytelniczych emocji i skrywanych głęboko pragnień. W umiejętny sposób potrafi oddziaływać na naszą wyobraźnię, nakłonić nas na postawienia się na miejscu bohaterów, odwołuje się do mocnych przeżyć i wspomnień z dzieciństwa. Te elementy sprawiają, że podczas lektury z chęcią angażujemy się w przygody bohaterów, nie pozwalają nam na obojętność, sprawiając, że zawsze musimy zająć stanowisko wobec poruszanych w powieści kwestii.

„Kłamstwo doskonałe” to kolejna lektura, w której znalazłam ten zestaw cech, tak w mojej ocenie charakterystyczny dla twórczości Scottoline. Autorka rozpoczyna powieść istotnym akcentem, przez dość długi czas utrzymując nas w niepewności dotyczącej motywów głównego bohatera. Bazując na jego kłamstwach, w kolejnych rozdziałach udowadnia nam, że nic w życiu nie jest jedynie białe albo czarne, a w postępowaniu ludzi, podejmowanych przez nich decyzjach i zmaganiach z codziennością, warto poszukać odcieni szarości. Ta początkowa niepewność zachęca nas, by jak najszybciej przekonać się, co wydarzy się w dalszej części książki. Tajemnice, sekrety i kłamstwa popychają nas do przodu, w my w swej ciekawości i niecierpliwości pokonujemy karty powieści z zastraszającym tempie.

Scottoline w ujmujący sposób łączy ze sobą poszczególne tematy, sprawiając, że obok siebie występują często kwestie, między którymi ciężko doszukiwać się zbieżności czy podobieństw. A jednak jej wychodzi to niezwykle lekko, z wielka gracją i precyzją raz pod raz pokazuje czytelnikowi, że dobrze wie, co robi i w jakim zmierza kierunku. Realizując fabułę „Kłamstwa doskonałego” stawia naprzeciwko siebie trenera, któremu w rzeczywistości do trenowania bardzo daleko i rodziny, jakie polegają na nim, licząc, że podejmowane przez niego kroki okażą się najlepszym wyborem dla ich dzieci. Czy rzeczywiście? Po czyjej stronie walczy Chris? Jakie są jego ukryte motywy? O co w tym wszystkim chodzi?

Za osobą głównego bohatera kryją się tajemnice i kłamstwa, przynajmniej tak początkowo sugeruje nam autorka. Warto poznać te fabułę, by przekonać się, jak bardzo się mylimy. Związane z nim wątki przywodzą nam na myśl budzący niepokój thriller, sprawiają, że podążamy w kierunku rozwiązania szybko i uparcie. Skupiając się jednak na matkach trenowanych chłopców, zaczynamy kroczyć ścieżką obyczajową, zwracając baczną uwagę na znane i lubiane motywy poruszane w obrębie literatury kobiecej. Bardzo podoba mi się takie połączenie subtelnego thrillera i książki prezentującej cechy cenione przez wszystkie czytelniczki.

Autorka pisze lekko, w sposób zachęcający, angażujący i skłaniający, by na tej lekturze się skupić, poświęcić jej swój wolny czas. Subtelne pióro, kobiece słownictwo, krótkie rozdziały- to tylko kilka zalet powieści sprawiających, że można ją poznać w zaledwie kilka popołudni czy wieczorów.

„Kłamstwo doskonałe” to świetny wybór, dla czytelniczek szukających niebanalnych, zabarwionych innymi gatunkami, książek kobiecych. Jak najkrócej podsumować tę powieść? Interesująca fabuła w nieskomplikowanym wydaniu.

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

niedziela, 10 czerwca 2018

Katie Cotugno "99 dnia lata"



Autor: Katie Cotugno
Tytuł: 99 dni lata
Wydawnictwo: Feeria Young
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 420
Gatunek: literatura młodzieżowa 








Patrick był pierwszą miłością Molly, dopóki ta nie obdarzyła uczuciem jego starszego brata. Próbując uporać się z niechęcią chłopców, wspomnieniami z przeszłości i własnymi emocjami ostatni rok szkoły spędza w internacie. Na wakacje musi jednak wrócić do domu. Nadchodzące lato nie zapowiada się kolorowo. Czy dawni przyjaciele wybaczą dziewczynie wyrządzone krzywdy?

Szukając idealnej lektury na te ciepłe dni ciężko przejść obojętnie obok tytułu „99 dni lata”. Przyznam szczerze, że było to jedno z najważniejszych kryteriów, którymi kierowałam się przy wyborze tej lektury. Bardzo lubię od czasu do czasu sięgnąć po literaturę młodzieżową, staram się jednak skupiać tylko na „pewniakach”. Wydawało mi się, że nowa książka Katie Cotugno to jeden z nich. Czy rzeczywiście?

To, co podobało mi się w tej powieści najbardziej to sposób, w jaki autorka przedstawiła uroki i zawirowania okresu dojrzewania. Niezwykle szczerze i bezkompromisowo opowiedziała o porywach serca, buzujących hormonach i dojrzałości, która wciąż podszyta jest jeszcze wspomnieniami z dzieciństwa. Nastolatki przeżywają mocniej, bardziej, intensywniej, nie do końca zdając sobie sprawę z powagi sytuacji i problemów, w które łatwo się wplątać i towarzyszących im konsekwencji. Cotugno zaprasza nas do świata pełnego emocji, doznań, uśmiechów, ale także łez. Umiejętnie i trafnie oddaje klimat gorących letnich wieczorów schładzanych przez pamięć nieprzyjemnych wydarzeń z przeszłości.

"Patrick poukładał sobie życie beze mnie, upominam się w duchu. Jak wszyscy. prócz mnie". 

Zachowanie głównej bohaterki można by odebrać jako infantylne, a ją samą jako dziecinną i niesprawiedliwą, a jednak zagłębiając się w tę opowieść ciężko jest nie dać jej szansy. Autorka sprawia, że podczas czytania potrafimy do tej sprawy nabrać dystansu, spojrzeć na nią mniej surowym okiem, w naszej głowie budzą się refleksje, a w sercu emocje. Powracamy pamięcią do lat naszej młodości, z pobłażliwym uśmiechem wspominamy dawne błędy i kiepskie decyzje. Patrząc na Molly pod tym kątem ciężko ją winić, a może nawet nie sposób nie obdarzyć jej pewną dozą sympatii?

Warto docenić, w jaki sposób Cotugno zrealizowała w swej powieści najważniejsze wątki. Z jednej strony mamy bowiem sytuację skomplikowanej relacji między Molly, a chłopcami z sąsiedztwa- dawnymi przyjaciółmi, a obecnymi wrogami. Dobrze wiemy, co wydarzyło się między nimi w przeszłości i z wielką ciekawością obserwujemy ten miłosny trójkąt, czekając na rozwój sytuacji. Z drugiej strony obserwujemy popsutą więź, jaka łączy Molly z mamą, obowiązujący w niej żal, smutek, poczucie krzywdy. Moim zdaniem autorka z obydwoma tematami poradziła sobie bardzo dobrze, zwracając uwagę na uczucia wszystkich bohaterów w poszczególnych sytuacjach.

Cotugno pisze lekko, subtelnie, łagodnie. Język powieści nie jest wyszukany, dlatego świetnie sprawdza się w przypadku lektur dla młodzieży. Cechy te sprawiają także, że książkę czyta się szybko, pozwalają nam w błyskawicznym tempie poznawać kolejne przygody bohaterów.

Mimo że powieść skierowana jest do młodych osób, mam wrażenie, że każdy z nas mógłby znaleźć w niej coś dla siebie. Jednych z pewnością ujęłaby podejściem do interesujących tematów, zwróceniem uwagi na uczucia bohaterów, odwołaniem do przeszłości, która mocnym akcentem wkrada się w teraźniejszość. Dla innych okazałaby się dobrym wyborem na lato, bo nie da się zaprzeczyć, że to świetna pozycja na długie wieczory. Dobrze napisana, lekka w odbiorze i gorąca za sprawą targających bohaterami większych i mniejszych namiętności.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Feeria Young.

piątek, 8 czerwca 2018

Cath Crowley "Słowa w ciemnym błękicie"




Autor: Cath Crowley
Tytuł: Słowa w ciemnym błękicie
Wydawnictwo: Jaguar
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 288
Gatunek: literatura młodzieżowa







Zaledwie kilka lat temu Rachel i Henry byli najlepszymi przyjaciółmi. Sytuacja, która ich rozdzieliła, wciąż nie daje o sobie zapomnieć. Dziś, kiedy spotykają się znowu, muszą zdecydować, co właściwie ich łączy. Czy wśród zakurzonych książkowych półek będą w stanie sobie wybaczyć? I zacząć od nowa?


Po „Słowa w ciemnym błękicie” sięgnęłam zachwycona ilością pozytywnych recenzji innych czytelników. Gorąco liczyłam na to, że mnie również ta powieść poruszy i oszołomi oraz, że z chęcią przygotuję dla niej specjalne miejsce na półce. Niestety nowa książka Cath Crowley nie do końca spełniła moje oczekiwania, sprawiając, że na półce wylądowała raczej w poczuciu żalu i niezadowolenia.





Tym, co zdecydowanie podobało mi się w tym utworze najbardziej, jest obsadzenie akcji w świecie książek. Antykwariat, powieści, które mogą zyskać nowe życie, cudowny pomysł w postaci Biblioteki Listów (pozwalającej zostawiać w ulubionych książkach swój ślad) mocno podziałały na moją wyobraźnię i sprawiły, że zapragnęłam na chwilę się tam przenieść, zamienić się miejscami z bohaterami. Autorce w zachęcający i obrazowy sposób udało się przedstawić ten niebanalny świat. To najmocniejsza strona tej książki.

Dużą zaletę stanowi również lekki styl autorki. Poprowadzenie akcji przez świat nastolatków sprawia, że powieść nabiera lekkości, a dość mocny charakter poruszanej w niej problematyki zostaje złagodzony poprzez młodzieżowy klimat. Crowley pisze bardzo swobodnie, subtelnie, skupia się na istotnych w jej opinii sprawach, nie odbiegając za bardzo w innych kierunkach. Jej styl jest niewymuszony, widać, że pisanie sprawia jej przyjemność, a na kartki powieści przelewa część siebie. Spisywanie stworzonej przez wyobraźnię historii przychodzi jej z łatwością i czuć to podczas lektury.

Autorka wykorzystała również mój ulubiony sposób przedstawienia opowieści, śmiało korzystając z narracji pierwszoplanowej i oddając naprzemiennie głos głównym bohaterom. Rachel i Henry w poświęconych sobie rozdziałach opowiadają o towarzyszących im rozterkach i problemach, próbując zaangażować czytelnika w ich świat. I choć problemy te rzeczywiście mogą zainteresować i sprawić, że utożsamimy się z bohaterami, ja tego nie poczułam. Czytałam, rozumiałam, ale nie przeżywałam tego z nimi, nie potrafiąc poczuć nic więcej ponad zwyczajną ciekawość.

Wydaje mi się, że w dużej mierze wynika to z faktu, że nie poczułam sympatii wobec zarysowanych przez Crowley postaci. Część z nich- ta męska- w moim odczuciu była dość pospolita, jednowymiarowa, na swój sposób smutna. Z kolei kobiece bohaterki wypadły nieco wulgarnie i egoistycznie. I choć rozumiem ich powody, to nie potrafię zaakceptować, że autorka wybrała taki sposób kreowania bohaterów. W ogóle mnie nie przekonał i nie byłam w stanie się z nim pogodzić. Co więcej, spodziewałam się interesującego wątku miłosnego, łączącego głównych bohaterów, wydawało mi się, że w tę stronę wszystko zmierza. A ten wątek (może i był) jakiś taki blady, niewyraźny.

„Słowa w ciemnym błękicie” to jedna z wielu podobnych do siebie książek młodzieżowych. Napisana lekko, opowiedziana w przyjazny czytelnikowi sposób, pozwalająca poznać się w jeden wieczór. A przy tym jednak dość banalna i niebędąca w stanie poruszyć tych najgłębiej skrywanych w sercu nutek. Nie poczułam się oszołomiona, nie dotarła do mnie powaga książkowych problemów. Zamiast tego z lekkim westchnieniem rozczarowania odkładam ją w ciemny kąt.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi Sztukater.