Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Editio Black. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Editio Black. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 9 lutego 2020

Sarah Bailey "Mroczne jezioro"




Autor: Sarah Bailey
Tytuł: Mroczne jezioro
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2020
Liczba stron: 456
Gatunek: thriller 







Na brzegu jezioro zostaje znalezione ciało miejscowej nauczycielki aktorstwa. Kobieta była bardzo ceniona i lubiana, wydawało się, że nikt nie życzy jej złego. Kim zatem był sprawca? Co doprowadziło go do ostateczności?

“Mroczne jezioro” to pierwsza część cyklu z detektyw Gemmą Woodstock. Jak to zazwyczaj bywa w takich przypadkach, autorka sporo miejsca poświęciła życiu prywatnemu głównej bohaterki oraz jej przeszłości. Nie ukrywam, że momentami towarzyszyło mi lekkie znużenie tym skupieniem na wątkach romantycznych i związkach Gemmy. Czasami odnosiłam wrażenie, że jest tego za dużo i że przez to całość nabiera bardziej obyczajowego (niż kryminalnego) charakteru. Rozumiem jednak, że to rzecz charakterystyczna dla początków cyklu i w takiej sytuacji nie mam do Bailey pretensji.

Jak już wspomniałam, sporo miejsca w książce zajmuje tematyka relacji pani detektyw z mężczyznami, dawniej i obecnie. Choć nie jestem pewna, czy rzeczywiście było to konieczne w takiej ilości i wydaje mi się, że powieść została przez to mocno złagodzona, to całość czyta się na tyle dobrze, że ciężko mieć poczucie żalu czy straty. Bailey pisze bowiem ciekawie, umiejętnie łącząc poszczególne wątki. Jej pióro pracuje na najwyższych obrotach, zapewniając czytelnikom porcję solidnej rozrywki. Mogę Was zapewnić, że kiedy już rozpoczniecie lekturę, niełatwo się z nią rozstać.

Fabuła powieści rozgrywa się w małym mieście. W miejscu, gdzie wszyscy wydają się wiedzieć wszystko. Mroczne wydarzenia ciągną się cieniem za bohaterami, sekrety z przeszłości i trupy w szafie mają się dobrze. Autorka znakomicie oddała klimat dusznej, małomiasteczkowej atmosfery, która męczy i dręczy powieściowe postacie. W takich warunkach bardzo ciężko coś ukryć. A jednak gdzie tam czai się nieuchwytny zabójca lubianej nauczycielki. Chowa się bardzo dobrze, nie pozwalając sobie na cień podejrzeń.


Bailey prowadzi nas uliczkami małego miasta, wśród czujnych spojrzeń. Choć brzmi to bardzo przewrotnie, wszystkowiedzący sąsiedzi niczego nie dostrzegli. Piękna nauczycielka żyła na obrzeżach społeczeństwa, dbając o prywatność i strzegąc swych tajemnic. W takich okolicznościach nie jest łatwo wpaść na jakikolwiek trop, o czym raz po raz przekonuje się Gemma. Bardzo podoba mi się takie przedstawienie śledztwa, pokazanie jak wiele muszą poświęcić detektywi, by trafić na podejrzanego i zrozumieć jego motywy. Nic nie zostało im podane na tacy, a fabuła w żadnym przypadku nie przypomina przekoloryzowanych telewizyjnych hitów.

Jeśli zaś chodzi o samo morderstwo, to i w tym miejscu ciężko się do czegokolwiek przyczepić. Sprawa jest początkowo trudna do zrozumienia, ale nie została przesadnie skomplikowana. Wątki świetnie się łączą, a autorka nie zostawia nas z żadnymi pytaniami. Warto docenić, jak dobrała swojego mordercę, pozwalając by przesłanki, którymi się kierował, wzbudziły w czytelniku duże emocje. Ważne miejsce zajmują też sekrety głównej bohaterki, a jej przewinienia z przeszłości poznawane na przemian z głównym tematem, dodają całości charakteru i sprawiają, że staje się bardziej interesująca.

„Mroczne jezioro” to sympatyczna powieść łącząca w sobie dobrze poprowadzony wątek kryminalny z elementami cenionymi w książkach obyczajowych. Całość czyta się szybko i przyjemnie. Podczas lektury czuć, że autorka wiedziała, co chce przekazać czytelnikowi i świetnie sobie z tym poradziła.

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję Wydawnictwu Editio Black.

środa, 10 lipca 2019

Melinda Leigh "Proś o wybaczenie" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Melinda Leigh
Tytuł: Proś o wybaczenie
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 380
Gatunek: kryminał 







Młoda prokurator, Morgan Dane, próbuje ułożyć sobie życie po tragicznej śmierci męża. Kobietą wstrząsa informacja, że opiekunka jej dzieci została brutalnie zamordowana, a o jej zabicie policja podejrzewa przyjaciela rodziny. Po czyjej stronie powinna stanąć Morgan?

„Proś o wybaczenie” to pierwsza część kryminalnego cyklu z Morgan Dane, młodą prokurator. Każdy wstęp do nowej serii potrzebuje przybliżenia postaci głównych bohaterów, głębszego pochylenia się nad ich życiem oraz nawiązywanymi relacjami i zgromadzonymi doświadczeniami. W najnowszej powieści Melindy Leigh nie zabrakło tych elementów. Autorka postarała się, by czytelnicy mieli możliwości zbliżenia się do Morgan i wyrobienia sobie opinii na jej temat.

Muszę przyznać, że to taka postać, której niewiele można zarzucić. Silna, interesująca, na życiowym zakręcie, ambitna, lojalna, pracowita, rodzinna… Wachlarz jej zalet jest wprost imponujący. Nie dziwi więc, że bohaterka ta wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie. Podążając jej tropem, uważnie śledząc jej poczynania i oceniając trafność podejmowanych przez nią decyzji, chętnie angażujemy się w akcję powieści, próbując połączyć elementy rozsypanej układanki na własną rękę. A wbrew pozorom nie jest to wcale zadanie łatwe.

Choć od początku utwór autorstwa Leigh czytało mi się bardzo dobrze, nieco się obawiałam, że postać mordercy nie okaże się dla mnie niespodzianką. Miałam wrażenie, że wyboru po prostu należy dokonać pomiędzy przewijającymi się kolejno podejrzanymi, a nie do końca widziałam w tej roli żadnego z nich, choć autorka umiejętnie wskazywała na nich palcem. Niespodzianka na końcu sprawiła, że lista zalet powieści się wydłużyła.


Na plus można autorce zapisać oczywiście interesująco poprowadzone śledztwo. Na akcję powieści składa się kilka wątków, które razem świetnie się przeplatają i dobrze uzupełniają. Interesującym pomysłem okazało się wielowymiarowe poszukiwanie podejrzanego, ukazujące prace prawników, prokuratorów oraz policjantów. Taka mieszanka sprawia, że całość nabiera charakteru, staje się bardziej dynamiczna i ujmująca.

Nie ukrywam, że wolę bardziej skomplikowane i bardziej krwawe historie, nie zmienia to jednak faktu, że powieść okazała się interesująca i zajmująca. Leigh stworzyła dopracowany kryminał, w którym ciężko doszukiwać się niedociągnięć czy pomyłek. Akcja powieści rozwija się dość szybko, sporo się dzieje, kolejnych podejrzanych nie brakuje, zakończenie okazuje się sporym zaskoczeniem. A całość uzupełniona została o fragmenty z pobytu podejrzanego w więzieniu oraz refleksje sprawcy. Sporo miejsca zostało poświęcone także wątkowi romantycznemu, który łagodzi akcję i sprawia, że książka może się okazać dobrym wyborem dla osób, które na co dzień stronią od podobnych powieści.

Co ważne, autorka ma lekki i przyciągający styl. Jej historię czyta się szybko i przyjemnie. Nie dłuży się, a czytelnik nie ma poczucia straconego czasu.

„Proś o wybaczenie” to subtelny kobiecy kryminał. Nieprzekombinowany, nie ociekający krwią, nastawiony na rozwiązanie zagadki, a nie zaszokowanie czytelnika. Ta książka zdecydowanie może się podobać.

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję Wydawnictwu Editio Black.

piątek, 15 lutego 2019

Jens Henrik Jensen "Mroczni ludzie"




Autor: Jens Henrik Jensen
Tytuł: Mroczni ludzie
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 496
Gatunek: kryminał 







Choć Oxen najbardziej pragnie znaleźć się w cieniu, prędzej czy później zawsze dopadają go kłopoty. Śledzący go od miesięcy ludzie w końcu wpadają na jego trop. Czy tym razem konflikt między nimi również okaże się tak krwawy? Kto wyjdzie z niego zwycięsko?

Dobrze pamiętam, jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie postać Oxena, choć od premiery pierwszej części serii minął prawie rok. Były żołnierz- bardzo inteligentny, niezmiernie tajemniczy, zdumiewający na każdym kroku- miło kojarzył się z jednym z moich ulubionych powieściowych bohaterów (Jackiem Reacherem z książek Lee Childa). Samo to podobieństwo nie miałoby jednak znaczenia, gdyby książka nie okazała się po prostu dobra. A ja wspominam ją bardzo ciepło i dlatego z wielką przyjemnością sięgnęłam po kontynuację.

Jak łatwo się domyślić, w moich oczach, to właśnie Niels Oxen, stanowi największy plus tej powieści. W dużej mierze to dla niego znowu przysiadłam do twórczości Jensena i niezmiernie mnie ucieszyło, że kolejny raz znalazło się dla niego tak ważne miejsce w książkowej fabule. Były żołnierz niewiele się zmienił od naszego pierwszego spotkania. Wciąż zaskakiwał podejmowanymi decyzjami, ujmował sprytem i życiowym doświadczeniem, budził współczucie przy okazji przeżywanych na nowo koszmarów i oczywiście znowu stał się uczestnikiem sensacyjnych wydarzeń. Taka mieszanka okazała się gwarancją satysfakcjonującej lektury.



Znajomość poprzedniego tomu pozwoliła mi bezproblemowo odnaleźć się w akcji drugiej części, bowiem „Mroczni ludzie” to w dużej mierze nawiązania do poprzednich wydarzeń, ich cień padający na życie bohaterów i powrót do postaci z wcześniejszego starcia, które tylko pozornie kryją się w cieniu. Taki obrót spraw, przyjemnie niepokojący klimat, rosnące stopniowo napięcie- to elementy, jakich nigdy nie mam dość i zawsze mocno na nie liczę. Nie znaczy to bynajmniej, że osoby, które nie poznały wcześniejszych przygód Oxena powinny z tą lekturą się wstrzymać. Nie. Autor bowiem subtelnie uzupełnia akcję o ważne szczegóły, dotyczące zarówno charakterystyk postaci, jak i tego, co miało miejsce w pierwszej części, dzięki czemu nikt nie poczuje się zdezorientowany.

Akcja powieści rozwija się dość szybko i właściwie nie traci tej prędkości aż do końca. Choć momentami nieco zwalnia, skupiając się na chwilę na poprzednich wydarzeniach czy przeszłości bohaterów, to fragmenty te pozostają interesujące i stanowią dobre uzupełnienie dla całości. „Mroczni ludzie” to kryminał w bardzo dobrym wydaniu. W jego wnętrzu kryje się wiele tajemnic, sporo faktów pozostaje przemilczanych, bohaterów ciężko jednoznacznie określić jako dobrych i złych, a całość nabiera charakteru dzięki wątkom związanym z polityką, wojskiem i dużymi pieniędzmi- świetnie sprawdzającymi się w takich przypadkach.

Nowa powieść Jensena magnetyzuje mrokiem i niepokojem, podczas lektury ciężko pozbyć się wrażenia, że to tylko cisza przed burzą, a niedługo czytelnika (i bohaterów) zaatakuje fala ponurych wydarzeń. I rzeczywiście tak właśnie się dzieje. Narastające napięcie i duszna atmosfera prowadzą nas do zaskakujących miejsc i niemniej zadziwiających okoliczności. Takie rozwinięcie fabuły sprawia, że przez cały czas śledzimy ją w skupieniu, z niesłabnącym zainteresowaniem i niewyczerpaną ciekawością.

„Mroczni ludzie” to bardzo dobra kontynuacja, choć można również potraktować ją jako odrębną opowieść. Przemyślana, świetnie napisana, stanowiąca zbiór tych elementów, bez których nie może się obejść żaden miłośnik kryminałów. Klimatyczna, dopracowana, zaskakująca. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Editio Black.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Bartłomiej Piotrowski "Kołysanka" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Bartłomiej Piotrowski
Tytuł: Kołysanka
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 216
Gatunek: kryminał 







Kolejne miesiące śledztwa, następne ciała uprowadzonych dzieci, bezsilność gliwickiej policji. Tym razem Pan Kołyska nie mógł wybrać gorzej. Krewna porwanej dziewczynki, z wojskowym doświadczeniem, nie popuści, dopóki go nie znajdzie.

“Kołysanka” to książka dość niepozorna za sprawą swoich niewielkich rozmiarów. Nie ukrywam, że kiedy przymierzałam się do jej lektury, nieco wątpiłam by mała liczba stron była w stanie zaspokoić mój kryminalny apetyt. Na okładkową obietnicę, że poświęcę dla niej noc, również zerknęłam z przymrużeniem oka. Kolejne rozdziały rozwiały wszystkie moje wątpliwości, sprawiając, że zupełnie zatraciłam się w powieści Piotrowskiego.

Autor w umiejętny i zaskakujący sposób przedstawia historię, która na pierwszy rzut oka mogłaby wydać się dość banalna. Ktoś porywa dzieci, a ich ciała po kilku dniach pojawiają się na placach zabaw. Nie brzmi to zbyt porywająco, prawda? A jednak w opowieści Piotrowskiego drzemał ogromny potencjał, który autor wykorzystał w całości. „Kołysanka” to wspaniałe połączenie rozkręcającej się akcji, charyzmatycznych bohaterów i tajemnic będących dla tej książki taką wisienką na torcie.



Niewielkie rozmiary powieści nie mają wpływu na jej jakość. Fabuła szybko nabiera tempa, angażując czytelnika w książkowy świat i nakłaniając do uczestnictwa w toczącym się śledztwie. Kryminalna zagadka, która wydaje się dość prosta i nieskomplikowana, okazuje się dla nas sporym wyzwaniem. Kolejne szczegóły tylko pogłębiają nasze wątpliwości, sprawiając, że zamiast odpowiedzi w naszej głowie mnożą się pytania. Czytamy szybko, niecierpliwie, wciąż zastanawiając się, co takiego przygotował dla nas autor, bo przekonanie, że w rękawie skrywa niejednego asa, nieznośnie się pogłębia.

Książka zyskała na wartości w dużej mierze za sprawą bohaterów. Byli wojskowi- Gaja i Oscar, to duet, jaki w przypadku powieści kryminalnej sprawdził się znakomicie. Pełnokrwiści, zdeterminowani, konsekwentni, doświadczeni i sprytni- ten wachlarz zalet łatwo byłoby uzupełnić kolejnymi przymiotnikami, choć z przyjemnością dodam, że powinniście przekonać się o tym sami. Ich metody prowadzenia śledztwa mocno mnie zaskoczyły, ale również bardzo przypadły do gustu. Niebanalne rozwiązania, wewnętrzna siła wynikająca z trudnych przeżyć, wojskowe doświadczenia. Przypomnieli mi o ulubionych literackich bohaterach. Jak dla mnie rewelacja.

„Kołysanka” zbudowana została w oparciu o sekrety, które nieśmiało zaczynają wychylać się na światło dzienne. Każdy z bohaterów historii mierzy się z tajemnicami determinującymi jego życie i postępowanie. Ich ujawnienie grozi prawdziwym kataklizmem. Z wielkim zainteresowaniem podążałam śladem autora, licząc, że poznanie wszystkich szczegółów wprawi mnie w osłupienie. I rzeczywiście, na końcu, to oszołomienie poczułam. Prawda mnie przytłoczyła, rozłożyła na łopatki, zadała ostateczny cios. I sprawiła, że książka na dłużej zostanie w mojej pamięci.

Piotrowski zrobił na mnie tym utworem duże wrażenie. Nie spodziewałam się tak mocnej, wyrazistej i miejscami brutalnej historii. To wspaniały dowód na to, że na naszym rodzimym podwórku czeka na nas wiele dających do myślenia książek. Czekam na więcej, głęboko licząc na to, że to dopiero początek tej przygody.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Editio Black.

środa, 18 kwietnia 2018

Zdzisław A. Raczyński "Harib" [recenzja premierowa]




Autor: Zdzisław A. Raczyński
Tytuł: Harib
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 544
Gatunek: literatura współczesna







Przyłączając się do norweskiej ekipy telewizyjnej podczas wyprawy do Libii, Harib nie mógł wiedzieć, że trafi w sam środek rewolucji. Nie mógł również przewidzieć, że stanie się uczestnikiem zaskakujących i niepokojących wydarzeń, które zagrożą jego życiu. Jakie sekrety skrywa jego przeszłość? Dlaczego to właśnie jego upatrzyły sobie tajne służby?

Po „Hariba” sięgnęłam licząc na intrygujący i niebanalny thriller, mroczny, wielowątkowy, zaskakujący. Ku mojemu zdziwieniu powieść okazała się niecodziennym gatunkowym miksem. Prawdę mówiąc nie czuję jednak żalu i nie mam do autora pretensji, bowiem powieściowe wątki połączył i zestawił ze sobą wyjątkowo ciekawie. Na kolejnych stronach mieszają się wątki kryminalne i kwestie polityczne, które złagodzone zostały poprzez nutkę przygody i przyjemny romans między bohaterami.



Taka mieszanka sprawia, że książka mocno się wyróżnia i zapada w pamięć, choć nie każdemu przypadnie ona do gustu z równą mocą. Motywy polityczne interesowały mnie nieco mniej i trochę wydłużały mi lekturę, nie mogę jednak powiedzieć, by nie zostały one zrealizowane w interesujący i dopracowany sposób. Najprzyjemniej czytało mi się natomiast o pobycie Hariba w Libii. Raczyński poświęcił sporo miejsca na przedstawienie tradycji i obyczajów narodu Tuaregów, wprowadzając tym samym do opowieści powiew świeżości i magię orientu. Wierzenia tamtejszej ludności, obowiązujące zwyczaje, kulturowa odmienność- te elementy sprawiały, że zanurzałam się w lekturze z wielką przyjemnością.

Ze względu na wprowadzenie do powieści elementów charakterystycznych dla różnych gatunków, mój odbiór książki na każdym etapie był inny, czemu towarzyszyły różnorodne emocje. Nie będę ukrywała, że „Harib” to wymagająca lektura. Trzeba poświęcić jej uwagę, by dobrze zrozumieć poszczególne wątki, czytać w skupieniu, by zrozumieć niuanse. To powieść, którą pokonuje się powoli i dobrze jest, moim zdaniem, poznawać ją etapami, niespiesznie, po to by opowieść nam się nie dłużyła i po to, by ją docenić. Niektóre wątki podobały mi się nieco bardziej, inne trochę mniej, nie mogę jednak odmówić autorowi zaangażowania w tę historię, dopracowania jej w każdym szczególe, zgromadzenia interesującej wiedzy i umiejętności zgrabnego przekazania jej czytelnikowi.

Powoli, ale z przyjemnością, poznawałam wydarzenia towarzyszące głównemu bohaterowi. Na początku nie obdarzyłam go szczególna sympatią, jednak z czasem zaczął mi on pod pewnymi względami przypominać jednego z moich literackich ulubieńców- Jacka Reachera. Harib, podobnie jak on, wielokrotnie wykazał się niezwykłym sprytem i intelektem. W dążeniu do celu był zdeterminowany, a w spełnianiu obietnic nie miał sobie równych. Odważny, inteligentny, zdeterminowany, zamieszany w dziwne zagadki z przeszłości i jeszcze bardziej zaskakujące intrygi polityczne i finansowe. Chciałoby się rzec: ciekawy facet.


Choć opowieść nie należy do lekkich, styl Raczyńskiego jest przystępny i nie sprawia trudności podczas czytania. Autor zagłębia się w przedstawiane tematy, stara się wyjaśnić czytelnikowi niezbędne szczegóły, ale nie nuży i nie zbacza z kursu. „Hariba” czyta się dobrze, podczas lektury cały czas mając przeświadczenie, że to jedna z tych powieści, którym rzeczywiście warto poświęcić czas. Jedna z książek, które warte są nieco wysiłku ze strony czytelnika.



Powieść okazała się nieco inna, niż przypuszczałam, ale przyniosła mi wiele frajdy i czytelniczą satysfakcję. Czytałam powoli, dawkując sobie książkowe tematy i czekając na niespodzianki ze strony autora, bo byłam pewna, że takie jeszcze na mnie czekają. Do gustu bardzo przypadło mi zakończenie książki, w przyjemny i lekki sposób uzupełniające całą historię.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Editio.

   

piątek, 23 lutego 2018

Jens Henrik Jensen "Zanim zawisły psy" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Jens Henrik Jensen
Tytuł: Zanim zawisły psy
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 448
Gatunek: kryminał/thriller/ powieść sensacyjna 






Oxen lubi samotność i swojego psa. Dawniej bohater wojenny, dziś zamknięty w sobie biedak. Mężczyzna zupełnie nieoczekiwanie zostaje wciągnięty w podejrzaną sprawę, z miejsca stając się głównym podejrzanym. Jak potoczą się jego losy? Oxen to sprawca czy ofiara?

“Zanim zawisły psy” to pierwsza część nowego kryminalnego cyklu z Nielsem Oxenem, byłym żołnierzem duńskich sił specjalnych. Początki serii zawsze budzą wielką ciekawość czytelnika, także i w tym przypadku nie mogło być inaczej. Sięgając po książkę zastanawiałam się przede wszystkim, ile na temat głównego bohatera zdradzi nam autor i czy to, co zostanie nam przedstawione, ukaże go w pozytywnym świetle czy wręcz przeciwnie. Podczas lektury nieustannie nasuwały mi się porównania do Jacka Reachera, bohatera znanego z powieści Lee Childa, jednak nie mogłam mieć o to do Jensena pretensji, bowiem jest to jedna z moich ulubionych postaci literackich.

Oxen wydaje się osobą dość skrytą i tajemniczą, o czym szybko mamy okazję się przekonać. Otaczająca go mgiełka niepewności i sekretna aura bardzo przypadły mi do gustu, a w połączeniu z zaskakującą przeszłością otrzymujemy prawdziwa bombę. Były żołnierz walczy ze wspomnieniami, jednak nie poddaje się im. Cechuje go niezwykła siła i niebywała determinacja, a w rękawie chowa on niejednego asa. Taka charakterystyka postaci robi duże wrażenie. I choć bohater może momentami wywoływać mieszane uczucia, ja szczerze go polubiłam i chętnie powróciłabym do niego przy okazji kolejnych powieści autora.

Rozpoczynając lekturę spodziewałam się soczystego, mocnego kryminału. Ten gatunek szczególnie sobie cenię, dlatego też do każdej reprezentującej go powieści podchodzę z dużymi oczekiwaniami. Dość szybko przekonałam się, że „Zanim zawisły psy” to książka raczej międzygatunkowa, łącząca w sobie elementy charakterystyczne dla kryminału, thrillera i powieści sensacyjnej. Takie zestawienie szczerze mnie zaintrygowało i rozbudziło moje zainteresowanie. Nie miałam do autora przesadnego żalu, że odebrał mi nieco krwawej rozrywki na rzecz śledztwa prowadzonego przez byłego żołnierza, niepokojącej atmosfery, garści tajemnic i zawirowań politycznych.

Taka gatunkowa mieszanka sprawiła, że powieść okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem, a może raczej prawdziwą niespodzianką. Chętnie zagłębiałam się w kolejne szczegóły, zastanawiając się, na czym autor oparł swój pomysł. Bo choć podczas lektury możemy odnieść wrażenie, że sprawa jest dość oczywista, to jednak z ujawnieniem wielu faktów autor cierpliwie czeka do końca. Napięcie i tajemnice szczególne dla thrillera, rzetelne śledztwo poprowadzone jednak z innej strony, nieco kryminalnej brutalności i męska siła charakterystyczna w przypadku powieści sensacyjnej- te elementy nie pozwolą nam się nudzić.




Szczerze powiem, że czytało mi się powoli, ale nie mogę powiedzieć, że opornie. Skomplikowana sprawa, kolejne szczegóły, zwroty akcji i wątek polityczny sprawiły, że nie była to powieść, którą czytało się jednym tchem. A jednak czytało się dobrze, niespiesznie, w oczekiwaniu na kolejne niespodzianki.






„Zanim zawisły psy” to książka w moim odczuciu bardzo udana. Świetna sylwetka głównego bohatera, interesująca zagadka, ciekawe tło wydarzeń i dopracowany styl autora składają się na wartościową i niebanalną całość.

Osoby zainteresowanie przeczytaniem tego tytułu zapraszam na stronę editio.pl.

Za możliwość poznania tej historii dziękuję Wydawnictwu Editio Black. 
  

wtorek, 8 sierpnia 2017

Damien Boyd "W linii prostej" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Damien Boyd
Tytuł: W linii prostej
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 192
Gatunek: kryminał 






Jake Fater uwielbiał wspinaczkę i w tym temacie nie miał sobie równych. Tymczasem zmarł odpadając od skały. Co się wydarzyło? Kto odpowiada za jego śmierć?

Jakimi cechami powinien charakteryzować się dobry kryminał? Z pewnością wartką akcją, intrygującymi bohaterami, przebiegłym sprawcą, pewną dozą brutalności i dobrym zakończeniem. Nigdy nie zastanawiałam się jednak nad długością powieści. Czy ma ona znaczenie? W tym przypadku zdecydowanie tak, książka ma bowiem niecałe 200 stron. Nieco się obawiałam, czy faktycznie tak niewielka książeczka może sprostać czytelniczym wymaganiom. Jak sobie poradziła?



Grzechem byłoby nie zacząć od analizy głównego bohatera. Jaki jest komisarz Dixon? Doświadczony. Pewny siebie. Ambitny. Skupiony na pracy i zawodowych wyzwaniach. Traktujący obowiązki z najwyższą starannością i dokładnością. Ideał detektywa prawda? I tak i nie. Czasami miałam wrażenie, że jest zbyt mocno przekonany o swojej racji, nie rozumiałam czemu współpracowników traktuje z tak dużym dystansem, a może nawet chłodem. Przyznam jednak, że bardzo mnie to zaintrygowało. W moich oczach Dixon to detektyw, który dobrze czuje się wypełniając obowiązki samodzielnie, ma silnie wykształcony instynkt przywódczy, a jego doświadczenie zawodowe robi wielkie wrażenie. Fakt, że niewiele o nim wiemy sprawia, że otacza go aura tajemnicy. Nieźle, prawda?

Niewielka objętość książki odbiera nieco autorowi pole manewru. Nie ma tutaj miejsca na zbędne szczegóły, zrezygnowano właściwie z tła obyczajowego, o bohaterach nie dowiadujemy się właściwie niczego. Można by rzecz, że jest krótko i na temat. Akcja książki rozwija się szybko i dynamicznie, już pierwsze strony angażują i zachęcają do uważnego śledzenia fabuły. Boyd oferuje nam drobiazgowe i skrupulatne policyjne śledztwo, w którym nie ma ani czasu ani miejsca na błędy. Główny bohater szybko sprawdza kolejne tropy, nie pozwalając sobie na momenty zawahania. Wydaje się, że wszystko idzie mu jak po maśle, aż do zakończenia, którego nie mógł przewidzieć. Finał potrafi zaskoczyć.

Pomysły, wokół których autor zbudował fabułę są jak najbardziej trafione, choć dość proste. Boyd nie próbuje wywołać szoku, na siłę ubarwiać. On ma plan, którego konsekwentnie trzyma się od początku do końca. Akcja przebiega gładko, bez większych zwrotów i nagłych zaskoczeń. Mam wrażenie, że zależało mu bardziej na ukazaniu, jak wygląda praca detektywa, niż konstruowaniu skomplikowanej zagadki. Nie znaczy to, że jego zagadka jest kiepska, ale tak jak już wspomniałam, wykonanie zalicza się do prostych i raczej subtelnych.



Autor pisze krótko, zwięźle i na temat. Język książki dopasowany został bo okoliczności, bohaterów i typu powieści. Czyta się przyjemnie i szybko, nastawiając się przede wszystkim na czytelniczą rozrywkę niż literacki majstersztyk. Zakończenie sprawia, że spoglądamy na nią cieplej, łagodniejszym okiem.







„W linii prostej” to książka przemyślana i dopracowana. Nie miałabym jednak nic przeciwko drobnym poprawkom, a może raczej kilku zmianom. Chętnie poznałabym lepiej bohaterów powieści, szczególnie komisarza Dixona. Na tym zależałoby mi przede wszystkim. Pewien problem sprawiło mi także zrozumienie słownictwa dotyczącego wspinaczki. Słowniczek powinien być raczej na początku, niż na końcu. Zagadka mogłaby zostać również bardziej rozbudowana, ale to już tylko kwestia gustu. Myślę z kolei, że to dobra propozycja dla osób, które swoją   przygodę z kryminałem dopiero zaczynają.

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję Wydawnictwu Editio Black.



czwartek, 3 sierpnia 2017

Stuart MacBride "Ubezwłasnogłowieni" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Stuart B. MacBride
Tytuł: Ubezwłasnogłowieni
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 400
Gatunek: kryminał/thriller







Ubezwłasnogłowieni to przestępcy, którzy nie powinni sprawiać więcej problemów. Wycięta dolna szczęka i usmażony mózg mają im w tym pomóc. Nie myśleć. Nie widzieć. Nie mówić. Takie hasła towarzyszą im każdego dnia. Tylko czy na pewno żaden z nich nie stanowi już zagrożenia dla społeczeństwa?  

Mówi się, że lato to idealny czas na książki lekkie i przyjemne. Tymczasem ja z wielkim uwielbieniem sięgam w ostatnim czasie po lektury mroczne i brutalne. Pewnie nie bez znaczenia pozostaje również fakt, że dobrym kryminałom i trzymającym w napięciu thrillerom nigdy nie odmawiam.

MacBride oferuje nam książkę, o jaką dziś wcale nie jest łatwo, choć rynek każdego dnia zalewają głośno reklamowane nowości. Ta powieść mocno jednak wyróżnia się na tle lektur tak do siebie podobnych, niepotrafiących zaskoczyć, a może raczej zaszokować. On potrafi i udowadnia to na każdym kroku. Już na samym początku robi nam niespodziankę w postaci mieszanki gatunkowej, bo czuję się zobowiązana, żeby od razu zaznaczyć, że nie jest to pod tym względem oczywiste. Książka swą brutalnością i szeregiem morderstw przywołuje na myśl dobry kryminał, trzyma w napięciu niczym mroczny thriller, zwroty akcji i walki między organizacjami zahaczają o powieść sensacyjną, a wstrząsająca wizja codzienności przypominała mi horror. Ta mieszanka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Moim zdaniem nie jest łatwo napisać dobrą książkę zaliczającą się do któregokolwiek z tych gatunków, a co dopiero łączącą je wszystkie.

Powieściowa rzeczywistość mocno podziałała na moją wyobraźnię. Autor stworzył przepełnioną mrokiem, brutalnością i przemocą codzienność, w której wiele zależy od przypadku. W wizji tej szczególne wrażenie robi obraz rozbrojonego przez lobotomię przestępcy, który nigdy już nie powinien wrócić na łono społeczeństwa. Równie ciekawie kształtują się dzielnice biedy, w których nie brakuje morderców i kanibali. Tajne projekty kontrolowane przez rząd. Służby posługujące się niezwykłą, momentami przerażającą technologią. Te elementy budują niepokojącą, przepełnioną mrokiem codzienność. Nasuwa mi się obraz Gotham, miasta, w którym słońce zdaje się nigdy nie wschodzić. Tylko że tutaj brutalność, żądza mordu i przede wszystkim technika posuwa się zdecydowanie dalej, działa mocniej, bardziej zaskakuje.

W moim przypadku jednym z najważniejszych czynników oceny książki typu kryminał czy thriller jest jej brutalność. Być może zabrzmi to dziwnie czy nienaturalnie, ale ja uwielbiam mrok, krew, szalonych morderców. Jeśli tych elementów zabraknie, lub nie ich potencjał nie zostanie wykorzystany, nie czuję się do końca usatysfakcjonowana z lektury. MacBride naprawdę zaszalał, choć niektórzy nie obawialiby się z pewnością użyć określenia „oszalał”. Wielokrotnie pozwolił, by poniosła go wyobraźnia. Opisywane przez niego sceny są bardzo obrazowe i realistyczne. Nie brakuje w nich okropieństw, brutalności, ohydy. Ani razu nie miałam jednak wrażenie przesady czy przerysowania. Wszystko idealnie się komponowało na obraz świata zepsutego i przepełnionego przemocą. Czułam się fantastycznie, moja skala potworności rozgrzała się do czerwoności.

Duże znaczenie mają oczywiście w takiej powieści bohaterzy. Autor bardzo dobrze poprowadził granicę między dobrem i złem, jasno określając, którzy z nich odpowiadają za walkę ze złem, a którzy za jego tworzenie. I jedni i drudzy przypadli mi do gustu, zwłaszcza, że w powieści w końcu dochodzimy do momentu, kiedy wszystkie chwyty są dozwolone. Nie ukrywam jednak, że największe wrażenie zrobiła na mnie szalona zabójczyni. Przepełniona złem do szpiku kości, obłędnie nieobliczalna, z nakierowaną na żądzę mordu wyobraźnią. Silna, zdeterminowana, psychopatyczna. Mocno zapadająca w pamięć.


Akcja książki toczy się szybko, nie ma przestojów, ani zbędnych przystanków na poboczne wątki. Fabuła przypomina rozkręconą do maksimum karuzelę, której uczestnicy muszą przez cały czas mocno się trzymać, by nie wypaść z gry. Takie uczucia towarzyszyły mi właśnie podczas czytania. Podążałam za autorem z szaleństwem w oczach, z wielką niecierpliwością próbując wyjaśnić wszystkie tajemnice i zastanawiając się nad zakończeniem tej obłędnej powieści.



„Ubezwłasnogłowieni” zrobili na mnie ogromne wrażenie. Napisani z rozmachem, bogatą wyobraźnią, dopracowanym stylem. Bezbłędnie. Dla mnie bomba. 

Za szaloną przygodę dziękuję Wydawnictwu Editio Black.

wtorek, 18 lipca 2017

Viktor Arnar Ingólfsson "Tajemnica Wyspy Flatey" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Viktor Arnar Ingólfsson
Tytuł: Tajemnica Wyspy Flatey
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 284
Gatunek: kryminał







Zupełnie niespodziewanie ma morskim wybrzeżu zostają znalezione zwłoki mężczyzny. Wiadomość paraliżuje mieszkańców pobliskiej wyspy, którzy do tej pory żyli powoli i spokojnie. Co spotkało tajemniczego mężczyznę? Kim był? I jak trafił w te okolice? 



Po kryminały zawsze sięgam z wielką przyjemnością, ale też z wielkimi wymaganiami. Dość dobrze poznałam już ten gatunek i nie tak łatwo mnie zaskoczyć. „Tajemnica Wyspy Flatey” zwróciła moją uwagę nietypową fabułą, skupiającą się wokół legend i symboli. Miałam nadzieję, że lektura okaże się wyjątkowa. I w pewien sposób tak właśnie było.





Maleńka wyspa, gdzie ludzie żyją z polowań i hodowli. Potrafią cieszyć się tym, co mają. Nie zazdroszczą, troszczą się o siebie i swój byt. Dzień zaczyna się tam wraz ze wschodem słońca, a kończy już w trakcie nocy. To miejsce, w którym czas zwalnia. Autorowi udało się opisać to miejsce w sposób bardzo obrazowy. Podczas czytania pojawiały mi się przed oczami migawki skromnych lecz szczęśliwych ludzi, maleńkiej wyspy osnutej mgłą, dzikich zwierząt morskich i bujnej przyrody. Rzeczywiście poczułam ten klimat, przeniosłam się na chłodną Islandię i spokojną wieś. Zdecydowanie jest to mocna strona tej powieści.

Autor przede wszystkim jednak zainteresował mnie oparciem fabuły na motywie legend i symboli. Bieżące książkowe wydarzenia przeplatane są fragmentami księgi Flateyarbok, opowiadającej o losach starożytnych Wikingów. Na stronach powieści jest mowa również o tajemniczej zagadce, z którą mierzył się już niejeden śmiałek i wszyscy do tej pory polegli. Elementy te mocno mnie kusiły i popychały do przodu. Byłam szalenie zaintrygowana motywami dawnych legend tak mocno integrujących mieszkańców wyspy. A legendy, mocne, brutalne i interesujące, bardzo dobrze wpisywały się w klimat i ton, jaki autor starał się tej książce nadać.

Z pewnością nie jest to typowy kryminał. Nie zabrakło co prawda ofiary, ale do pozostałych, charakterystycznych dla tego gatunku elementów, autor podszedł dość elastycznie. Śledztwo w sprawie zmarłego mężczyzny odbywa się dość powoli. Akcja książki posuwa się do przodu stopniowo, bez wyraźnych zwrotów i zaskoczeń. To nie jest jedna z tych powieści, w których trup ściele się często i gęsto. Mam raczej wrażenie, że kryminalny klimat skupia się na pozostałych motywach, że nie o ofiary i brutalność w takiej postaci tu chodzi, a właśnie o całą tę otoczkę, o ten zimny, lecz magiczny w swojej prostocie świat.

Prowadzonego śledztwa również nie można określić jako standardowego. W dużej mierze posuwane do przodu przez przypadek oraz ludzi, którzy niekoniecznie powinni się nim zajmować. Z drugiej jednak strony prezentuje ono skrupulatność i dokładność, opierając się na przesłuchaniach mieszkańców wyspy. Powoli lecz konsekwentnie, wszystkie elementy zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, dając czytelnikowi poczucie odprężenia i zadowolenia z lektury. Choć prawdę mówiąc nie miałabym jednak nic przeciwko bardziej dynamicznej akcji i poczuciu napięcia towarzyszącemu zazwyczaj takim lekturom.

Nie do końca również przekonałam się do książkowych bohaterów. Zostali oni bardzo sprawnie zarysowani, świetnie sprawdzają się w swoich rolach i przypisanych im miejscach, ale… Ciężko było mi wyrobić sobie na ich temat opinię, lepiej ich poznać, odczuć sympatię czy niechęć.

Wydaje mi się, że to książka wartościowa i ze względu na nietypową fabułę zapadająca w pamięć. Nie żałuję czasu, który jej poświęciłam. Dla mnie jednak była zbyt spokojna. Zwyczajnie wolę kryminały w bardziej brutalnej i krwawej odsłonie, jak choćby czytany ostatnio „Tak sobie wyobrażałam śmierć”. 

Za możliwość poznania powieści dziękuję Wydawnictwu Editio Black. 

niedziela, 9 lipca 2017

Johanna Mo "Tak sobie wyobrażałam śmierć" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Johanna Mo
Tytuł: Tak sobie wyobrażałam śmierć
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 320
Gatunek: kryminał 







Młody chłopak ginie zepchnięty na tory metra. Do rozwiązania zagadki jego śmierci przydzielona zostaje nowo stworzona grupa kryminalna na czele z Heleną Mobacke. Dawniej kariera kobiety rozwijała się w zawrotnym tempie, dziś jej osoba kojarzy się innym z osobistą tragedią, jakiej doświadczyła. Tymczasem ginie następny człowiek.

Uwielbiam kryminały i z wielką chęcią sięgam po każdy kolejny tytuł, który można zakwalifikować do tej grupy. Niemniej wiąże się to z dużymi oczekiwaniami z mojej strony i z ograniczonym kredytem zaufania do autora. Johanna Mo urzekła mnie pewnymi aspektami swojej powieści, a tym, co spodobało mi się najbardziej jest kreacja głównej bohaterki. Helena wróciła do pracy po długiej przerwie, próbując odnaleźć się w świecie będącym jej wcześniej tak bliskim i odgrodzić się od traumatycznej przeszłości. Wraz z przekroczeniem progu komendy zdaje sobie jednak sprawę, że nie tak łatwo zapomnieć, zwyczajnie przejść nad osobistymi tragediami do porządku dziennego. A ludzkie dramaty, z jakimi obcuje na co dzień wciąż przypominają jej o własnym rozdartym sercu.

Kolejne strony powieści ukazują nam Helenę jako postać złożoną. Z jednej strony to kobieta złamana przez los, pokonana przez własne słabości, wciąż mierząca się z przeszłością i próbująca odnaleźć się w nowej dla niej rzeczywistości. Z drugiej strony wielokrotnie możemy zaobserwować jak odzywa się w niej dawna siła, do głosu dochodzi policyjne powołanie, a chęć ukarania winnych przesłania jej własne problemy. Bardzo przypadł mi do gustu taki sposób przedstawienia postaci. W moich oczach Helena jest silna, ale jednocześnie ludzka, charyzmatyczna, ale obezwładniona koszmarem, który nigdy jej nie opuści. Bohaterka zdobyła moją sympatię i z chęcią spotkałabym się z nią ponownie.

Fabuła stworzona przez autorkę również została przeze mnie pozytywnie odebrana, a sposób prowadzenia akcji sprawił, że czytało mi się dobrze i nie miałam chęci odkładać książki. Mo wprowadza nas w policyjny świat niespiesznie. Choć szybko pojawia się w powieści kolejna zbrodnia, a niedługo potem następna, ciężko powiedzieć, by akcja gnała i pozostawiała czytelnika w tyle. Nie, wręcz przeciwnie. Zagłębiając się w kolejnych rozdziałach mamy możliwość na spokojnie zastanowić się nad kolejnymi morderstwami. Dlaczego do nich doszło? Jaki związek zachodzi między ofiarami? Czym zasłużyły na śmierć?

Dość spokojne tempo nie stanowiło dla mnie problemu. Z dużą uwagą śledziłam poczynania detektywów, podziwiając ich metodyczne śledztwo i podejmowane przez nich decyzje. Akcja powieści ani trochę nie przypomina kryminalnych zagadek. Funkcjonariuszom nic nie zostaje podane na tacy. Do rozwiązania zbrodni prowadzi ich przede wszystkim ciężka praca, związana z drobiazgowym sprawdzaniem każdego szczegółu i analizowaniem masy danych. A między poczynaniami detektywów możemy nieco skupić się na osobie samego mordercy, który pojawia się między kolejnymi wątkami. Bardzo podoba mi się taki zabieg autorki, umożliwiający czytelnikowi nieco lepsze zrozumienie zachowania sprawcy i poznanie go z trochę innej perspektywy.


Johanna Mo pisze lekko, a przynajmniej na tyle lekko na ile można napisać kryminał. Powieść czyta się szybko, przyjemnie, akcja nie nuży. Analizowanie danych bywa nieco męczące, ale nadaje powieści ton realizmu i mam wrażenie, że zbliża nas do prawdziwej policyjnej pracy. Do gustu przypadło mi także zakończenie, które na pewno w decydujący sposób wpłynęło na moją ocenę tej powieści.





Autorka stworzyła spójną, składną i dopracowaną fabułę, pozwalając nam lepiej poznać metody, jakimi kierują się funkcjonariusze, prawa, którymi rządzi się ich życie osobiste, a także psychikę mordercy. Nieco jednak zabrakło mi pewnego mroku i chłodu charakterystycznych dla skandynawskich kryminałów. Poczucia, że zło podąża za bohaterami krok w krok, a morderca to osoba zuchwała, nieuchwytna i przesiąknięta na wskroś potrzebą mordowania. 

Za możliwość poznania powieści dziękuję Wydawnictwu Editio Black.