Tytuł: Tristan 1946
Wydawnictwo: Marginesy
Rok wydania: 2024
Liczba stron: 384
Gatunek: klasyka
Czuję czasami potrzebę, by zmierzyć się z klasyką. Poświęcić
czas starszym historiom, dzięki nim obserwować zmiany, które zaszły w obyczajach
czy języku. Tym razem sięgnęłam po jeden z utworów Marii Kuncewiczowej, „Tristan
1946”. Historia, pozornie prosta i przewidywalna, okazała się nie tylko
poruszająca i refleksyjna, ale również istotna i aktualna.
Dzieło tej uznanej autorki stanowi połączenie kilku
ważnych i ponadczasowych tematów. Na stronach powieści znajdziemy odwołania do
czasów II Wojny Światowej, przybliżenie lubianych i cenionych kwestii
obyczajowych oraz intrygujące nawiązanie do historii Tristana i Izoldy. Takie przewrotne
zestawienie mogłoby budzić pewne obawy i rzeczywiście taki czytelniczy niepokój
się u mnie pojawił. Choć na początku towarzyszyła mi niepewność dotycząca
wartości tej książki, ta dość krótka opowieść okazała się ważna i dająca do
myślenia.
Nigdzie przecież nie zostało powiedziane, że takie różnorodne
i nietypowe tematy nie mogą się przyciągać, uzupełniać i ze sobą współgrać, o
czym autorka zdaje się dobrze wiedzieć. Nie potrafiłabym powiedzieć, która z
tych spraw najbardziej mnie zainteresowała i najsilniej przywiązała do tej
książki.
Chętnie wracam do tematyki dotyczącej II Wojny
Światowej, wierząc, że należy pamiętać, pogłębiać wiedzę, rozmyślać i
rozmawiać. Kuncewiczowa wykorzystała ten temat subtelnie i delikatnie. W urywkach
wspomnień, fragmentach rozmów. W dużej mierze bardziej skłaniając nas do
wyobrażania sobie poszczególnych wydarzeń niż bazując na odważnych opisach i
brutalnych scenach. Zmierzyła się z tym i poradziła sobie znakomicie. Ale to
jednak nie ta kwestia utrzymała uwagę i skłoniła mnie do poświecenia czasu temu
tytułowi.
Moje zainteresowanie utrzymało przedstawienie kruchych
i smutnych relacji między matką i synem. Młodym mężczyzną, na którym ciążyło
wojenne piętno i niemłodej już kobiecie, która wiodła zupełnie inne życie w
Anglii. Ich stosunki, tak wątłe, przepełnione niezrozumieniem, wypaczone przez
czas i nieobecność… Nostalgia, niepewność, słabość. Te emocje szalenie mnie
poruszyły i dały mi do myślenia. Czy można nadrobić to, co się straciło? Czy można
naprawić te zniszczone więzi? Z wielką uwagą śledziłam rozwój tej delikatnej
relacji między matką a synem i to właśnie ten wątek okazał się dla mnie w
przypadku tej książki najistotniejszy i najbardziej zajmujący.
Kuncewiczowa zaproponowała swoim czytelnikom
interesujące odniesienie do historii Tristana i Izoldy. Moim zdaniem sprawdziło
się ono, jako środek pogłębiający wartość historii. Interpretacja autorki stanowiła
swoiste wzbogacenie zaoferowanej czytelnikom opowieści. I miało to swój urok. Ale
nie do końca mnie przekonało.
Choć pierwsze wydanie książki ukazało się w 1967 roku
i widać pewne różnice językowe, nie stanowiły one problemu w moim odbiorze
lektury. Książkę czytało się dobrze i przyjemnie.
„Tristan 1946” to intrygujący tytuł, który mimo upływu
czasu zachował sporą aktualność i pewną świeżość. Książka jest wartościowa i
stanowi dobrą bazę dla przemyśleń. Moim zdaniem jest znacznie lepsza niż wiele
tytułów ukazujących się obecnie na rynku wydawniczym.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Marginesy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Kochani, jest mi niezmiernie miło gościć Was na mojej stronie :) Bardzo chętnie zajrzałabym do każdego, dlatego proszę, zostawcie kilka słów, które naprowadzą mnie na Wasz trop :)