czwartek, 31 maja 2018

MAJ NA ZDJĘCIACH

Nie jestem pewna, kiedy zleciał ten maj. Mam wrażenie, że każdy kolejny miesiąc mija szybciej. Na szczęście wciąż pod znakiem dobrych lektur :) 





A jaki był WASZ maj?

środa, 30 maja 2018

Luba Winogradowa "Snajperki"




Autor: Luba Winogradowa
Tytuł: Snajperki
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 352
Gatunek: literatura faktu







U boku mężczyzn, ramię w ramię, przelewały krew. Do walk zgłaszały się jako ochotniczki, wierząc w równość płci i konieczność wypełnienia obowiązku. Tysiącami uzupełniały szeregi armii, licząc na to, że w ten sposób pomszczą rodzinę i odpłacą pięknym za nadobne za wyrządzone krzywdy. A jednak można by odnieść wrażenie, że mówi się o nich niewiele, nie docenia ich cichego bohaterstwa.

W swojej powieści Winogradowa próbuje przypomnieć historie snajperek, sprawić, by to, co zrobiły nie poszło na marne i nie zostało zatarte poprzez upływające lata. Szuka przyczyn, usiłuje znaleźć odpowiedzi. Tę książkę oparła na wiedzy pozyskanej za sprawą wizyt w archiwach i muzeach. Podpierała się znalezionymi zapiskami, wykorzystywała zdjęcia i pamiętniki żołnierek. W tekście widać włożony w niego trud i wysiłek poświęcony upamiętnieniu tych kobiet i ich życia, swoiste podziękowanie za to, kim były i co zrobiły.

Winogradowa nie tylko przedstawia ich historie. Ona także próbuje zrozumieć, co pchnęło je do takich czynów, jakie okoliczności sprawiły, ze gotowe były walczyć na śmierć i życie. Zagłębiając się w koleje ich losów uświadamia nam, że choć tysiące kobiet przelało swą krew, do każdej z nich trzeba podejść indywidualnie, z należną jej historii uwagą, ciekawością i zrozumieniem. Wojna wywiera na człowieka ogromny nacisk, za sprawą okrucieństwa działa na najgłębiej ukryte uczucia, wyzwala najdziksze pragnienia i najgorsze instynkty. Ludzie biorący udział w działaniach zbrojnych reagują inaczej, przeżywają bardziej. I w dużej mierze o tych przeżyciach traktuje ta opowieść.

Z kolejnych kartek wyłaniają się niezwykłe sylwetki. Czytamy o kobietach odważnych, które zahartowane zostały poprzez ciężkie warunki, w jakich przyszło im żyć. A im miały ciężej, tym do większych poświęceń były zdolne. Wychowane w biedzie, głodne, nieprzystosowane do panującego klimatu- zgłaszały się do walk. Winogradowa próbuje zrozumieć ich pobudki, między wersami możemy doszukać się pytań dlaczego i po co? By pomścić rodzinę, by uderzyć w znienawidzonego wroga, by znaleźć cel.

W tej opowieści przeplatają się losy tysięcy kobiet, tak podobnych, a jednocześnie tak różnych od siebie. Mnogość ich doświadczeń, doznane miłości, drobne porażki, wielkie straty… to tylko część tego, co można znaleźć w tej książce. Winogradowa oddaje im cześć, a przy tym podchodzi do tematu bardzo wnikliwie, starając się precyzyjnie i umiejętnie oddać ich uczucia i emocje. Kolejne rozdziały to piękne świadectwo oddania, siły, determinacji i wielkich czynów.



A jakie były snajperki? Niezwykłe. Skupione na realizacji celu, gotowe do poświęceń, dojrzałe, skrupulatne. Nastawione na wypełnianie poleceń, mimo najgorszych warunków. Ich wytrwałość i ciężka praca sprawiły, że często odnajdywały się w tej roli lepiej od mężczyzn, choć mniej od nich były doceniane. A czasami także wykorzystywane, zawsze bowiem pod ręką, niestety słabsze i bez możliwości obrony…

To także zbiór życiowych tematów i realistycznych problemów. Próba odpowiedzi na wiele pytań. Jak można żyć zabijając każdego dnia? Jak poradzić sobie z tęsknotą za domem? Czy na wojnie można znaleźć przyjaźń lub miłość? Winogradowa podchodzi do tematu wojny i człowieka biorącego w niej udział z wielkim zapałem. Temat realizuje ciekawie, umiejętnie przetwarzając pozyskane informacje i próbując zainteresować nimi czytelnika.

„Snajperki” zrobiły na mnie duże wrażenie. Nie spodziewałam się, że autorka podejdzie do tematu w sposób tak kompleksowy, przepracowując go z wielu stron i zwracając uwagę czytelników na różnorodne sprawy. W tej książce nie ma kwestii bardziej lub mniej istotnych, na wojnie wszystko staje bowiem do góry nogami, a jej uczestnicy muszą na nowo znaleźć swoje miejsce. W trakcie, a potem jeszcze po zakończeniu, które niekoniecznie oznacza nowy i lepszy początek.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Znak.

sobota, 26 maja 2018

Michael Chabon- Poświata




Autor: Michael Chabon
Tytuł: Poświata
Wydawnictwo: W.A.B.
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 464
Gatunek: biografia 







W „Poświacie” Chabon opowiedział o swoim dziadku, przelewając na tę opowieść miłość, szacunek i wiedzę o czasach historycznych oraz zamykając w niej dziadkowe relacje i odrobinę własnej wyobraźni.

„Poświata” to zadziwiająca biografia pisana przez wnuka dla dziadka. Specyficzna w formie, intrygująca w stylu, oszałamiająca pod względem treści. Nigdy nie czytałam jeszcze takiej biografii, nie do końca potrafiąc odróżnić prawdę od fałszu, to, co rzeczywiście miało miejsce od tego, co utworzone zostało na mocy autorskiej wyobraźni. Niektóre z opisywanych wydarzeń wydają się szalenie nieprawdopodobne, ale może tylko się wydają? A może życie dziadka Chabona było po prostu o wiele ciekawsze od naszego?



Czytałam i czytałam. A im dłużej to trwało, tym dziwniejsza tak naprawdę wydawała mi się ta lektura. Choć nie mam na myśli niczego złego. Zwyczajnie dziadkowe perypetie wywoływały we mnie ogrom uczuć, które ciężko jednoznacznie określić- od zaciekawienia poprzez oszołomienie. Pokonywałam kolejne strony, równie często uśmiechając się, jak i nie dowierzając autorskiemu pióru. A z opowieści tej wyłaniała się tak interesująca postać, że niezwykle trudno byłoby ja do kogokolwiek porównać. Wnuczkowa relacja o dziadku ukazuje nam nie tylko intrygujących bohaterów (dziadek zazwyczaj nie działał sam!), ale również szereg sympatycznych i emocjonalnych rodzinnych oraz koleżeńskich powiązań.   


Z lektury wyłaniają się sylwetki osób, których przeżycia bardzo różnią się od naszych. Oni przeżyli wojnę, odradzanie się świata, rozwój kultury i technologii. Ich życie naznaczone zostało poprzez wydarzenia, o jakich my mogliśmy jedynie czytać w książkach. Dlatego też ich reakcji, podejmowanych decyzji, sposobów postępowania nie można do niczego przyrównywać. Uświadamia nas o tym każdy kolejny rozdział tej historii. Każda strona tak bogata w przeżycia i emocje.



Ta książka nie byłaby taka sama, gdyby nie lekko chaotyczny pomysł Chabona na jej napisanie. Autor miesza za sobą poszczególne wydarzenia, poruszając się w obrębie rożnych płaszczyzn czasowych. W jego historii młodość dziadka przeplata się ze starością, czasy sprzed poznania babci okalają chwile po jej śmierci, a i przeżycia sprzed i po wojny zostały wyraźnie rozdzielone. Nie znaczy to jednak, że w tym chaosie nie ma metody. Nie. Po prostu trzeba się skupić, zaangażować, poświęcić czas i uwagę. Ale ta historia jest tego absolutnie warta.

To, co najbardziej przypadło mi do gustu, to sposób w jaki Chabon tę historię opisuje. Momentami jego ton przybiera lekkie barwy, a tło wydarzeń jest niezwykle plastyczne. Kiedy mowa natomiast o wydarzeniach istotniejszych, narracja przybiera poważniejszą formę. Autor ubiera wydarzenia w odpowiedni dla nich ton. Czasami jest to taki format gawędziarski, czasami bardziej melancholijny i wyważony. Każdy szczegół tej opowieści wydaje się przemyślany i dopracowany, łącznie ze stylem opowiadania dziadkowych historii.


„Poświata” to lektura mocna, zapadająca w pamięć i wyróżniająca się na tle tak banalnych, można powiedzieć, powieści wydawanych każdego dnia. Czytałam ją długo i nie była to prosta lektura, ale nie żałuję czasu, który jej poświęciłam. Warto o takich ludziach pisać i warto o nich czytać.

Za przesłanie powieści do recenzji dziękuję Wydawnictwu W.A.B.

czwartek, 24 maja 2018

Dominika van Eijkelenborg "Tkanki"




Autor: Dominika van Eijkelenborg
Tytuł: Tkanki
Wydawnictwo: Kobiece
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 456
Gatunek: thriller/literatura młodzieżowa 






Evi bardzo długo czekała na nowe serce. Nigdy nie domyślała się jednak, że przeszczep całkowicie zmieni jej życie- w zupełnie inny sposób, niż można by się tego spodziewać. Z dnia na dzień nastolatka staje się zupełnie inną osobą. Przestaje lubić rzeczy, które wcześniej ceniła i zmienia stosunek do najbliższych. Czy to tylko młodzieńczy bunt czy podążanie za głosem nowego serca i… preferencjami jego poprzedniej właścicielki?

Rozpoczynając lekturę „Tkanek” liczyłam na mocny, wypełniony po brzegi napięciem, thriller. Czytałam szybko, intensywnie i z wielkim zainteresowaniem, ale elementów charakterystycznych dla tego gatunku się nie doszukałam, choć szczerze przyznam, że tematyka związana z pamięcią tkankową zrobiła na mnie piorunujące wrażenie i miejscami wywoływała gęsia skórkę. Tyle rzeczy zadziwia nas każdego dnia, tyle jeszcze pozostało do odkrycia. Ale istnieją takie obszary, o których niekoniecznie chciałoby się rozmawiać, czy wiedzieć więcej. Kwestie dziwne i kontrowersyjne. Temat, jaki poruszyła autorka w swojej najnowszej powieści, to jedna z nich.

Nigdy nie zastanawiałam się nad przypadkami transplantacji organów, chyba dlatego, że sytuacja tego typu nie dotyczyła nikogo z mojego bliskiego otoczenia. Nigdy również nie wydało mi się to szczególnie interesujące. Tymczasem Eijkelenborg sprawiła, że od tego tematu wprost nie mogłam się oderwać. Możliwość, że wraz z przeszczepem można otrzymać dodatkowo czyjeś upodobania, zmienić preferencje żywieniowe, styl ubioru czy przyzwyczajenia dotyczące codziennego życia-to po prostu nie mieści mi się w głowie. Podczas lektury towarzyszyło mi wiele refleksji i pytań, a okazja, by zgłębić ten temat wywoływała we mnie wiele radości i czytelniczej satysfakcji. W ostatnim czasie nie spotkałam się w literaturze z równie ciekawą problematyką.

Moim zdaniem autorka podjęła się realizacji zadania szalenie trudnego. Samo pisanie na ten temat nie wydaje mi się proste, ale próba przedstawienia uczuć towarzyszących każdemu z bohaterów tego dramatu przerosła moje oczekiwania. Eijkelenborg w wyczerpujący, interesujący, a także osobisty sposób ukazała emocje każdej z postaci, niezależnie od tego, w jakim wymiarze dotyczyła jej ta sytuacja. Fantastycznie oddała uczucia rodziny biorcy i dawcy, podkreślając, że to stresująca i nie do końca komfortowa sytuacja dla każdej z nich. W powieści każdy z bohaterów otrzymał prawo wypowiedzi, a pierwszoosobowa narracja sprawia, że można odnieść wrażenie, iż czytamy strony intymnego pamiętnika.

Miejsce pierwszoplanowe w tej historii należy do Evi, dziewczynki, która otrzymała prezent w postaci nowego serca. Podążając za jego głosem i kierując się pamięcią tkankową powraca do otoczenia jego poprzedniej właścicielki. Ulubionych miejsc, ukochanych smaków, pielęgnowanej miłości. W dużej mierze dzięki temu powieść nabiera młodzieżowego wymiaru i dość lekkiego charakteru. Autorce pięknie udało się oddać cechy znamienne dla tego świata. Kolejne strony przepełnione są młodością, pasją, żywiołem, kolorem. Bardzo lubię książki młodzieżowe, ale właśnie w takim wydaniu. Istotne, mocne, zapadające w pamięć.



Nazwisko Eijkelenborg dobrze zapamiętałam z jej poprzedniej powieści, „Kiedy będziemy deszczem”. Ciepło wspominam ten tytuł, doceniając zarówno jego fabułę, jak i styl autorki. Dzięki „Tkankom” przekonałam się, że ona dopiero się rozkręca i ma jeszcze czytelnikom wiele do przekazania. A co najważniejsze, potrafi to zrobić w sposób naprawdę interesujący i poruszający.




„Tkanki” to tytuł, w którym doszukałam się wielu zalet i nie znalazłam żadnych wad. Co tutaj dużo mówić, jestem nim oszołomiona i zachwycona.

Za przesłanie książki do recenzji dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

wtorek, 22 maja 2018

Jenny Blackhurst "Zanim pozwolę ci wejść"




Autor: Jenny Blackhurst
Tytuł: Zanim pozwolę ci wejść
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 448
Gatunek: thriller psychologiczny







Jeszcze niedawno życie Karen, Bei i Eleonor było niemalże idealne. Codzienne trudy osładzała im świadomość, że zawsze mają na kogo liczyć, a jeden telefon wystarczy, by obok zjawiła się najbliższa przyjaciółka. Pojawienie się tajemniczej pacjentki podczas terapii prowadzonej przez Karen sprawia, że życie kobiet zostaje wypełnione niepewnością, a dawno zapomniane sekrety znów zaczynają wychodzić na światło dzienne.

„Zanim pozwolę ci wejść” to przyjemne połączenie zaskakujących tajemnic, powracającej niczym bumerang przeszłości oraz toksycznych relacji, jakie na pierwszy rzut oka przypominają te najbliższe i najpiękniejsze. Zestawienie tych motywów jest intrygujące samo w sobie, ale to od sposobu poprowadzenia fabuły zależy, czy rzeczywiście przypadną one do gustu czytelnikowi. Musze przyznać, że Blackhurst poradziła sobie bardzo sprawnie, sprawiając, że szybko polubiłam jej styl opowiadania historii oraz zaangażowałam się w powieść bez zastrzeżeń.


Krótkie rozdziały i sprawiedliwy ich podział pomiędzy poszczególne bohaterki dramatu nie tylko sprawia, że całość wypada interesująco i przekonująco, pozwala również przemykać od strony do strony z zaskakującą prędkością. Kiedy zaczęłam czytać tę powieść nie spodziewałam się, że okaże się ona dla mnie lekturą na jedno popołudnie, jej długość i ciężka tematyka sugerowały bowiem, że książkowym kwestiom trzeba będzie poświęcić więcej czasu. A tutaj taka niespodzianka- można napisać thriller psychologiczny w tak lekki i przyjazny czytelnikowi sposób, że nie zabraknie emocji, a historia skłoni do uczestnictwa i spiesznego podążania za opisywanymi wydarzeniami.

Blackhurst stworzyła książkę bardzo kobiecą, budując napięcie w oparciu o tematyce czytelniczkom bliskie i dobrze znane. Zadziwiająca przyjaźń, trudny związane z macierzyństwem, kłopoty małżeńskie, smutne dzieciństwo… Każda z nas znajdzie w tej książce coś dla siebie, zwracając baczną uwagę na bohaterki i otaczającą je rzeczywistość. Tematy te z jednej strony przywołają wspomnienia, wywołają refleksje, skłaniają do zajęcia określonego stanowiska, z drugiej zaś wywołają w nas poczucie niepewności, sprawiają, że czujemy się nieswojo. Dobry thriller można zbudować wokół najbardziej zwyczajnej i z pozoru błahej fabuły, podobnie jak w tym przypadku.

Zdecydowanie nie jest to typ powieści, która wywoła u nas gęsią skórkę i nie pozwoli zasnąć. Akcja nie biegnie tutaj na złamanie karku, a każdy rozdział nie rozpoczyna się gwałtownymi zwrotami i nowymi wątkami. Nie. Duszna i gęsta atmosfera została zbudowana na niedopowiedzeniach, elementach prostych lecz skutecznych, jak cień za oknem, drobny hałas, przestawiona rzecz. Drobiazgi, które dają do myślenia, wywołują narastające uczucie niepokoju, a u bohaterek zwątpienie. Powieściowe napięcie otacza nas powoli i stopniowo, ale niezwykle skutecznie. Kolejne rozdziały pozwalają spojrzeć na pewne sprawy inaczej, zastanowić się, czy rzeczywiście wiemy, o co w tym wszystkim chodzi i czy słusznie oceniamy bohaterów w taki, a nie inny sposób.


Podoba mi się, jak Blackhurst wykreowała swoje postacie. Każdej z nich poświęciła sporo miejsca, na równi traktując ich większe i mniejsze lęki, gorzkie wspomnienia i skrywane tajemnice. Podczas czytania zmieniałam zdanie na ich temat, raz po raz przekonując się, że w powieści nic nie jest tak po prostu białe albo czarne, a wszystko opiera się na solidnych podstawach. Autorka nie zapomniała, jak ważne miejsce zajmuje wyjaśnienie motywu sprawy, wskazanie, co doprowadziło go do podjęcia takich decyzji, a to dla mnie szczególnie istotne.


„Zanim pozwolę Ci wejść” to przyjemna i nieskomplikowana opowieść. Być może nie wbije Was w fotel, ale zapewni porcję solidnej rozrywki, kilka godzin spędzonych na poznaniu interesującej i dobrze napisanej historii. Blackhurst stworzyła opowieść przemyślaną i dopracowaną. Ja nie mam do niej większych zastrzeżeń.  

Za możliwość poznania powieści dziękuję Wydawnictwu Albatros.


niedziela, 20 maja 2018

Arek Borowik "Wnętrza wypalone lodem"




Autor: Arek Borowik
Tytuł: Wnętrza wypalone lodem
Wydawnictwo: Dobra literatura
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 384
Gatunek: literatura współczesna







Po książkę Arka Borowika sięgnęłam zaintrygowana enigmatycznym okładkowym opisem. Tajemnicze streszczenie właściwie nie wyjaśniało, czego powieść miałaby dotyczyć. Do tego interesująca okładka i obiecujący podtytuł. Prosty przepis na sukces? A skoro na okładce niewiele zdradzono, ja również postaram się napisać ciekawie, ale niezbyt szczegółowo.

Już pierwsze strony Borowikowej historii sprawiły, że nie miałam ochoty się od niej oderwać. Szybko bowiem przekonałam się, że autor nie stroni od mocnych tematów, a tytułowym namiętnościom bliżej w stronę żywych, przenikliwych emocji, niż romansów, które pod tym słowem mogłyby się skrywać. Cała rzecz wydawała się szczególnie ciekawa z męskiej perspektywy. Nie chcę generalizować, nieco trudno jednak uwierzyć, że mężczyzna potrafi w taki sposób opowiadać historie dotyczące kobiet. Tak pięknie odwołać się do towarzyszących im emocji, tak dogłębnie sprawdzić, co gra w duszy i kryje się w sercu.

Borowik snuje opowieść niespiesznie, co w żadnym wypadku nie utrudnia mu wywoływania w czytelniku ciekawości i budowania specyficznego napięcia. Bez zbędnego zastanawiania się i bez większego problemu zaangażowałam się w tę historię, z rozdziału na rozdział zwiększając swoje oczekiwania i licząc na to, że czeka mnie prawdziwa sensacja. Bo choć autor odwołuje się do tematów znanych (i lubianych), to towarzyszące im emocje bynajmniej nie przypominają tych, jakie kojarzymy z innymi tytułami. Pisze w taki sposób, że historia w żadnym wypadku nie wydaje się banalna, odwołuje się do rzadziej wykorzystywanych motywów, skupia na innych kwestiach.

Opowieść Borowika to historia niezwykle plastyczna. Autor umiejętnie opisuje świat otaczający bohaterów, malując słowem żywe i magiczne obrazy. Plastyczność opisów sprawia, że szarobury widok za oknem przesłania nam nawet wiosenne słońce, a plucha i śnieg przywiewają chłód do rozgrzanych popołudniowymi promieniami wnętrz domów. Na okładce książki widzimy zimę i wędrówkę, a te motywy powtarzają się i powracają przez całą opowieść. Dlatego też nie jest mi przykro, że opisy dominują tutaj nad dialogami, w końcu to one działają na czytelniczą wyobraźnię.

Można by pomyśleć, że to historia pisana przez samo życie. Albo wspomnienia kogoś, kto w takich wydarzeniach uczestniczył. Relacje bardzo kobiece, poruszające coś w sercu czytelnika, emocjonalne, głębokie, skłaniające do refleksji, przywołujące wspomnienia. Mam wrażenie, że mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, wciąż przypominając sobie mnogość uczuć, do których dzięki tej powieści odwołał się Borowik. I znowu wracam do tego samego punktu- przecież te opowieści stworzył mężczyzna!

No właśnie, opowieści. Z wielkim zdumieniem obserwowałam koniec jednej historii i początek następnej. Zupełnie nie spodziewałam się, że w jednej książce autor ukrył dwie krótsze relacje. Powiem szczerze, że na początku nie byłam zachwycona tym faktem, nie lubię bowiem krótkich, okrojonych opowiastek. Błąd. Borowik udowadnia, że krócej nie znaczy gorzej. Że można krótko, ale na temat. Mniej treściowo, ale bardziej uczuciowo i emocjonalnie. Nie jestem pewna, która z tych historii podobała mi się bardziej, chyba jednak ta krótsza…


Ze wstydem przyznam, że poprzednia książka autora nie przykuła mojej uwagi. Byłam skłonna zrezygnować z niej, bo nie pasował mi tytuł i okładka. Teraz widzę, że prawdopodobnie wiele straciłam. Jeśli przypomina „Wnętrza wypalone lodem” zwyczajnie muszę ja nadrobić. Bo obok nazwiska Borowik nie można po prostu przejść obojętnie. Czy Ty również już się o tym przekonałeś, Drogi Czytelniku?

Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Dobra literatura.

sobota, 19 maja 2018

Lee Child "Nocna runda"




Autor: Lee Child
Tytuł: Nocna runda
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 432
Gatunek: powieść sensacyjna







Kolejny raz Reacher podróżuje bez celu i bez planu. Kiedy na witrynie lombardu dostrzega wojskowy sygnet, postanawia podążyć jego śladem. Mężczyzna nie wierzy, że właścicielka tak łatwo zrezygnowała z czegoś, czego zdobycie wymagało tyle poświęcenia. Kogo Reacher spotka na swojej drodze? Jakich komplikacji dostarczy ta wyprawa?

Twórczość Lee Childa cenię od dobrych kilku lat, kiedy to pierwszy raz miałam okazję poczytać o przygodach Jacka Reachera. I choć nie podchodzę już do tych powieści z równie wielkim entuzjazmem jak dawniej, a główny bohater zaskakuje mnie rzadziej, to wciąż mam wrażenie, jakbym powracała do starych przyjaciół. Tym razem nie mogło być inaczej.

Każdy, kto miał okazję poznać Jacka Reachera, ma świadomość, że ciężko doszukiwać się w literaturze podobnych postaci. Niezwykle sprawny fizycznie, bardzo bystry, z bogatą przeszłością. A do tego żyje tak, jakby jutra miało nie być, kierując się zbiorem specyficznych zasad i reguł, które w zaskakujący sposób wpływają na podejmowane przez niego decyzje. W najnowszej powieści Child odwołuje się do tak dobrze znanego nam charakteru, raz po raz udowadniając, że były wojskowy ma się świetnie.



Wydaje mi się jednak, że pod pewnymi względami Reacher nieco się różni od tego, jak zapamiętałam go z poprzednich książek. Równie zaangażowany w sprawę, gotowy do różnorodnych poświęceń i kroczący ścieżką, która w jego mniemaniu jest słuszna. A jednak bardziej spokojny, może zdystansowany. Mniej w tej powieści odnalazłam tych kojarzonych z nim bijatyk, prostej męskiej dominacji. Reacher wypada mniej konfliktowo, a wraz z nim całość również wydaje się łagodniejsza.


Właśnie ten spokój najbardziej zaskoczył mnie w tej powieści. Akcja książki rozgrywa się niespiesznie, ma łagodny przebieg, niewiele można w niej doszukać się zwrotów czy nowych wątków. Główny bohater ma jasno określony cel i stopniowo dąży do jego realizacji. Kolejne etapy nie nastręczają mu większych trudności, zresztą jak dobrze wiemy, niewiele jest rzeczy, z którymi by on sobie nie poradził, w bliższej lub dalszej perspektywie.




Do gustu szczególnie przypadło mi towarzystwo, które Child dobrał dla głównego bohatera. Licencjonowany detektyw i piękna, ale również mądra Jane, urozmaicają akcję i dodają jej smaczku. Ta trójka świetnie ze sobą współpracuje, nie spychając przy tym jednak Reachera na bok. To wciąż on stoi na pierwszym planie, wielokrotnie udowadniając czytelnikowi, że lata mijają, a on wciąż pozostaje taki sam.


Kolejny raz miałam szansę przekonać się, jak dobrze autor odnajduje się w wojskowym świecie i związanej z armią rzeczywistości. Najnowszy tytuł również w dużym stopniu został poświęcony znanej z powieści Childa problematyce. I znowu autor książki zwrócił uwagę na ważny problem. Nie chciałabym zbyt wiele zdradzić, ale moim zdaniem kwestie pojawiające się w „Nocnej rundzie” to sprawy niezwykle istotne i poruszą one niejednego czytelnika.




Jak już wspomniałam na początku tekstu, sięganie po książki Lee Childa przypomina powrót do domu. Do dobrze poznanego bohatera, znajomych wątków, utartych ścieżek. To świetna rozrywka, odpowiednia dla każdego- interesująca, a przy tym dość niewymagająca.

Za wspaniałą książkową niespodziankę oraz zachwycający kubek dziękuję Wydawnictwu Albatros.

  

środa, 16 maja 2018

Charlotte Wood "Naturalna kolej rzeczy"




Autor: Charlotte Wood
Tytuł: Naturalna kolej rzeczy
Wydawnictwo: Kobiece
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 288
Gatunek: literatura współczesna 







Budzą się w zamkniętym pomieszczeniu i zostają zmuszone do oddania rzeczy osobistych. Ich codzienność zostaje zastąpiona przymusową pracą fizyczną i obciętymi przy skórze włosami. Z dnia na dzień, z niejasnych powodów, stają się niewolnicami. Równie szybko z ofiar zamieniają się jednak w oprawców. Jak potoczy się ich historia?

Po „Naturalną kolej rzeczy” sięgnęłam skuszoną okładkową obietnicą. Wyobrażałam sobie, że będzie to lektura porywająca, zaskakująca i nieco inna od książek, które każdego dnia zasypują rynek wydawniczy. Jeszcze przed rozpoczęciem powieści dopatrywałam się w niej dzikości, brutalności i odwołania do najniższych instynktów. Czy odnalazłam te elementy w tej historii?

Już na wstępie muszę przyznać, że ta opowieść okazała się nieco inna, niż sobie to wyobrażałam. W moim mniemaniu przede wszystkim łagodniejsza, niż można by przypuszczać po zapoznaniu się z opisem wydawnictwa. Choć nie brakuje w niej mocniejszych scen i bardziej krwawych wątków, to odniosłam wrażenie, jakby moje wyobrażenia zostały przepuszczone przez cenzurę. Zabrakło mi mocnych opisów dotyczących rzeczonej pracy fizycznej. Nie narzekałabym również, gdyby autorka bardziej skupiła się na trudach i znojach, z którymi kobiety musiały walczyć każdego dnia. Nie doszukałam się także argumentów uzasadniających pobyt bohaterek w takim miejscu. Być może to dlatego, że książka jest zbyt krótka, nie zmienia to jednak faktu, że jak dla mnie akcja została dość okrojona.

No właśnie, a co z tą akcją? Tutaj również mam pewne wątpliwości. Mianowicie wszystkie wydarzenia rozgrywają się podobnym, spokojnym, niemalże miarowym rytmem. Nie doświadczymy w tym przypadku gwałtownych zwrotów akcji, a podczas lektury nie będzie nam towarzyszyło przejmujące napięcie. Jeśli ktoś liczy na intrygujący thriller, to musi zmienić podejście albo… wybrać inny tytuł. Mam wrażenie, że ten powieściowy spokój budzi lekką niechęć u czytelnika. Niespieszne tempo w nas również budzi zastój i chęć zwolnienia- i niestety nie są to pozytywne odczucia.

„Naturalna kolej rzeczy” to trudna lektura, z jednej strony ze względu na charakter tej powieści, z drugiej na styl, jakim została napisana. Autorka skupia się na opisach, poświęcając na ich rzecz dialogi. Taki zabieg nie stanowi dla mnie problemu, bez wątpienia jednak sprawi, że lektura nieco się wydłuży, być może kogoś znuży. Ja nie traktuję tego w kategorii wad, myślę, że w tym przypadku to pasuje. Mnie czytało się dobrze, a możliwość skupienia na opisach sprawiała, że mogłam sobie lepiej wizualizować tę historię.


Na początku powieści miałam duży problem z bohaterkami. Nie przemawiały do mnie, nie czułam wobec nich większych emocji. Zagłębiając się w fabułę powieści nieco zmieniłam zdanie na ich temat. Podobała mi się długa droga, jaką przeszły i metamorfoza, jaka się w nich dokonała. Nigdy nie zapałałabym wobec nich sympatią, ale ich zachowanie wywołało we mnie nieco głębszych refleksji i skłoniło do próby postawienia się na ich miejscu.

Największą zaletą powieści jest dla mnie miejscowe nakierowanie fabuły na mocne i brutalne sceny. Żadna z nich nie wzbudziła we mnie uczucia odrazy czy obrzydzenia, choć muszę przyznać, że momentami było całkiem blisko. Ale ja lubię takie klimaty i możliwość obcowania z nimi w powieści zawsze liczę na duży plus. Wood umiejętnie ukazała dzikość przyrody i dzikość ludzi. Bardzo podobała mi się intymność tych doznań, takie uzewnętrznianie się emocji i uczuć. W tej nieco dziwnej fabule doszukałam się dzięki temu trochę realizmu.


Mimo że nastawiałam się na coś innego, to bez większego problemu i bez poczucia ciążącej na mnie konieczności, spokojnie ukończyłam lekturę. Doszukałam się w niej kilku mocnych stron, niektóre rzeczy nie przypadły mi do gustu, nie uważam jednak, by była to zła powieść. Moim zdaniem każdy powinien ocenić ją sam.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.

poniedziałek, 14 maja 2018

Kristina Ohlsson "Ostatnia sprawa Fredriki Bergman" [recenzja przedpremierowa]



Autor: Kristina Ohlsson
Tytuł: Ostatnia sprawa Fredriki Bergman
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 496
Gatunek: kryminał







Fredrika Bergman i Alex Recht muszą poprowadzić wyjątkowo trudne śledztwo. Morderca wodzi ich za nos, zawsze pozostając krok przed nimi. Choć wiadomo, że wszystkie ofiary coś łączy, ciężko zrozumieć motyw sprawcy. Jak zakończy się śledztwo? Dlaczego dla Fredriki ta sprawa okaże się ostatnią?

Kryminały to gatunek, który cenię sobie szczególnie. Uwielbiam podążać za książkowymi detektywami w poszukiwaniu sprawców zbrodni, czuć na plecach oddech mordercy, udzielać się przy rozwiązywaniu kolejnych zagadek. Moim zdaniem tej charakterystycznej atmosfery napięcia nie można z niczym porównać. Dokładnie na to liczyłam sięgając po najnowszą książkę Kristiny Ohlsson.

Już pierwsze rozdziały powieści stanowią najlepszy dowód na to, że autorka doskonale zna się na rzeczy, a jej utwór zadowoli nawet najbardziej wybrednego znawcę kryminałów. Sama uważam się za dość trudnego odbiorcę, bowiem po tego typu książki sięgam często, w związku z czym coraz trudniej mnie zaskoczyć. A jednak wspaniała, elektryzująca mieszanka, na którą składają się nutka tajemnicy, powracająca przeszłość, motyw zemsty za wyrządzone krzywdy, od początku wywarła na mnie dobre wrażenie.

Dopasowanie do siebie poszczególnych elementów powieściowej układanki przyszło mi z wielką trudnością. Powiem szczerze, że w chwilach, kiedy musiałam oderwać się od czytania, błądziłam myślami wokół fabuły, powracając do poszczególnych wydarzeń i zastanawiając się nad poznanymi faktami. Wciąż zadawałam sobie pytanie, czy może coś mi nie umknęło, czy nie przeoczyłam jakiegoś drobnego szczegółu. Nie mogłam znaleźć powiązania pomiędzy kolejnymi zbrodniami, co wprost nie dawało mi spokoju.

Próba dotrzymania kroku książkowym detektywom zawsze sprawia mi wiele czytelniczej frajdy. To duża przyjemność próbować na własną rękę rozwiązać sprawę, poznać motywy mordercy i wytypować podejrzanego. Tym razem nie było to łatwe zadanie. Ohlsson stworzyła skomplikowaną fabularnie powieść, której zawiłość nie pozwala w prosty sposób poznać wszystkich faktów. Czuję prawdziwą satysfakcję, w związku z tym, że mogłam taki kryminał przeczytać. Niebanalny i nieoczywisty.

Kryminalne śledztwo okazało się niezwykle wartościowe za sprawą wszystkich elementów, które się na nie w tej powieści złożyły. Interesującej sprawie towarzyszyła atmosfera pełna napięcia, uciekającego czasu, przekonanie, że morderca zawsze jest krok do przodu. Niemożność odnalezienia powiązań pomiędzy morderstwami, problem ze zrozumieniem motywów sprawcy, wypływanie na światło dzienne kolejnych sekretów- te elementy sprawiają, że w oczach czytelnika sprawa wydaje się jeszcze głębsza i ciekawsza. Stanowi nie tylko świetną rozrywkę, ale także duże wyzwanie.  

Ta sprawa przysporzyła wiele trudu również Fredrice Bergman i Alexowi Rechtowi. Para detektywów zdobyła moją sympatię, choć muszę przyznać, że autorka nieco poskąpiła informacji na ich temat. Subtelne odniesienia do przeszłości tej pary oraz poprzednich spraw pozwala co nieco wywnioskować, a nieczęste przenoszenie akcji na grunt prywatny sprawia, że poznajemy ich trochę lepiej i nabierają w naszych oczach bardziej ludzkiego i rzeczywistego wymiaru. Mimo ciepłych uczuć, jakie we mnie wywołali, nie miałabym nic przeciwko, by dowiedzieć się jednak więcej na ich temat.

„Ostatnia sprawa Fredriki Bergman” to tytuł, na który warto zwrócić uwagę. Przemyślany i dopracowany. Angażujący czytelnika i zostający w pamięci. Po prostu dobry kryminał.

Za możliwość poznania tego tytułu dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.


niedziela, 13 maja 2018

Stosik na gorące popołudnia

W ostatnim czasie udało mi się zgromadzić wiele wyjątkowych tytułów, w sam raz na upalne popołudniowe godziny. Staram się przeplatać ze sobą różne gatunki, żeby było ciekawiej :)



Czy już mieliście okazję poznać te tytuły?

Od którego powinnam zacząć?

A jakie są Wasze plany czytelnicze?

sobota, 12 maja 2018




Autor: Jodi Picoult
Tytuł: W naszym domu
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 696
Gatunek: literatura współczesna 







Jacob wygląda jak zwyczajny nastolatek. Od małego cierpi jednak na zespół Aspergera. Przeszkadza mu odgłos gniecionego papieru, doskwiera nadwrażliwość na światło, do każdego dnia przypisał odpowiedni kolor, który obowiązuje zarówno w ubiorze, jak i podczas przygotowywania posiłków. Wiele zwyczajnych szczegółów prowadzi go do ataku, potrafi zachowywać się agresywnie, potrzebuje szczególnego traktowania. Kiedy więc padają na niego podejrzenia w sprawie zabójstwa Jess, jego nauczycielki, mama chłopca wie, że jego szansę na obronę są niewielkie. Co wydarzy się podczas procesu?

Powieści Picoult darzę niesłabnącym uwielbieniem już od dobrych kilku lat. Ogromna dawka emocji, jakie zapewnia, interesująca tematyka realizowana w sposób, do którego nie można mieć zastrzeżeń, pełnowymiarowi bohaterzy, tak ludzcy i przypominający nam samych- to elementy charakterystyczne jej książek. Jeszcze nigdy się nie zawiodłam i z każdym kolejnym utworem utwierdzam się w przekonaniu, że niemożliwym jest, by tak dzień nastąpił.



Gdyby ktoś zapytał, która spośród jej powieści zrobiła na mnie największe wrażenie, nie potrafiłabym odpowiedzieć, choć szczególnym sentymentem darzę tytuł „Krucha jak lód”. Po lekturze utworu, o którym napiszę Wam teraz, moje uczucia są mieszane i może to właśnie on wysunie się na prowadzenie. To, co ujęło mnie przede wszystkim, to niezwykła, bardzo emocjonalna i zrealizowana perfekcyjnie fabuła. Bardzo cenię książki o tematyce chorobowej, ale tym razem Picoult przeszła samą siebie, sprawiając, że zwyczajnie zaparło mi dech.

Nieco się tej lektury obawiałam, głównie ze względu na jej objętość. Niecodziennie mam okazję oraz chęć zmierzyć się z 700-stronicowym utworem. Przyznam szczerze, że takie grubaski często mnie przerażają, kojarzą mi się bowiem z niepotrzebnym rozwlekaniem tematu. Czy znacie jednak to uczucie, kiedy każde zdanie powieści wydaje Wam się dokładnie na swoim miejscu? Kiedy nie zmienilibyście ani jednego słowa? Wszystko zostało perfekcyjnie przemyślane i spisane, a żaden szczegół nie budzi wątpliwości? Jeśli odpowiedzieliście twierdząco na te pytania, po prostu musicie sięgnąć po powieść „W naszym domu”.

W tym utworze Picoult zwraca baczną uwagę na zespół Aspergera. Zanim zaczęłam lekturę książki moja wiedza na ten temat była dość skromna, choć już po przeczytaniu muszę przyznać, że raczej znikoma. Te 700 stron pozwoliło mi poznać ten temat lepiej. Uświadomić sobie, jak wielkie wyzwanie stanowi to schorzenie nie tylko dla chorującego, ale i dla całej jego rodziny. Autorka namalowała słowami przepiękny, wielobarwny obraz ludzi, którzy marzyli o innej przyszłości. Jej postacie zostały zmuszone by walczyć, każdego dnia, wciąż od nowa. A walka ta nigdy nie była i nie będzie wyrównana.

Temat ten okazał się dla mnie na tyle interesujący, że lektura upłynęła mi szybko i przyjemnie. Szczególnie, że zespołowi Aspergera towarzyszyło w powieści wiele innych, bardzo istotnych kwestii. Rodzicielskie poświęcenia, przerastające człowieka obowiązki, potrzeba chronienia najbliższych, czas na miłość, konieczność posiadania przyjaciela… Te tematy nigdy nie nudzą i zawsze się sprawdzają, stanowiąc doskonałe uzupełnienie i sprawiając, że lektura staje się bardziej emocjonalna, poruszająca i głęboka.

Podczas czytania bardzo przywiązałam się do bohaterów. Ich sylwetki składają się sprawiedliwie z wad i zalet, cechy pozytywne przełamane zostały przez ludzkie przywary. Skupiając się na nich, nie sposób nie docenić realizmu sytuacyjnego i rzeczywistego stylu kreowania rzeczywistości. Dlatego też bardzo mnie cieszy, że autorka każdemu z nich oddała w tej historii głos, sprawiając, że kolejne rozdziały podzieliła pomiędzy poszczególne postacie. W tej opowieści wszyscy zasługują na miejsce pierwszoplanowe, ich problemy się są mniej lub bardziej istotne.



Picoult zaskoczyła mnie podczas lektury wielokrotnie. Wspaniale zrealizowała fabułę, w doskonały sposób przygotowując się do pisania i gromadząc niezbędną wiedzę, zarówno o chorobie chłopca, przebiegu procesu sądowego i konkretnych szczegółach z dziedziny kryminalistyki. W całość tchnęła ogrom emocji, które czuje się właściwie na każdej stronie i w każdym zdaniu.




Nie mogę uwierzyć, że ta książka tak długo czekała na swoją kolej. Ponownie uświadomiłam sobie bowiem, że widząc na okładce nazwisko tej autorki, mogę zaufać jej w ciemno- zawsze się sprawdza.