środa, 29 sierpnia 2018

Katarzyna Boni "Ganbare. Warsztaty umierania"




Autor: Katarzyna Boni
Tytuł: Ganbare. Warsztaty umierania
Wydawnictwo: Agora 
Rok wydania: 2016
Liczba stron: 304
Gatunek: literatura faktu 






Uwielbiam reportaże. W każdej postaci i na każdy temat. Dobrze wiedziałam, że to jedynie kwestia czasu, zanim sięgnę po powieść Katarzyny Boni. Kusi mnie ta odległa Japonia, ta specyfika kultury i dziwactwo kryjące się w obyczajach. A ich spojrzenie na śmierć? Warsztaty umierania? Czy można na takie kwestie pozostać obojętnym?


11 marca 2011 roku w Japonii miały miejsce kolejno trzęsienie ziemi, potężne tsunami oraz awaria elektrowni atomowej. W wyniku tych wydarzeń śmierć poniosły tysiące ludzi, drugie tyle straciło bliskich, dach nad głową, pracę, normalne życie. Mówi się, że czas leczy rany, że z upływem lat wszystko powoli wraca do normy, że do bólu można się przyzwyczaić, a cierpienie oswoić. Jak wygląda to wśród Japończyków? Jak radzą sobie ze stratą i śmiercią?




W tym intrygującym reportażu Katarzyna Boni pokazuje, jak ten niezwykły kraj podnosi się po tragediach, jakie go spotkały. Jak małymi krokami walczy o lepsze jutro, z trudem godząc się na poharatane dziś. Szczątki bliskich, gruzy domów, kredyty za utracone gospodarstwa i firmy czy napromieniowane tereny, na które nie można wrócić. Aż ciężko uwierzyć, że jeden dzień, przed kilku laty, mógł wywrócić życie całego kraju do góry nogami.


Boni przedstawia te przerażające fakty, jednak w najbardziej emocjonalny i trafiający w serce czytelnika sposób- rozmawiając z ludźmi, przekazując nam ich historie. Kartki jej reportażu po brzegi wypełniają ludzkie dramaty, które mimo upływu czasu nie tracą na aktualności. Głębia wypowiedzi jej bohaterów, kapiące podczas rozmów łzy, trudy pogodzenia się z tym, co ich spotkało- to wszystko Boni przelała na strony kolejnych rozdziałów.



Każda z tych historii na nowo zaskakuje siłą rozpaczy i tęsknoty. Pragnieniem, by choć na chwilę powrócić do tego, co było i co zostało utracone, choć niezapomniane. Tak wielu straciło życie, a ci, którzy zostali wydają się tracić jeszcze więcej. Są niczym żywe trupy, każdego dnia próbujące zrozumieć, jak dalej żyć, dlaczego to akurat im przyszło witać nowy dzień. Może dlatego życie tak bardzo przeplata się ze śmiercią, a przerażające duchy i jeszcze okropniejsze sny raz po raz próbują zawłaszczyć sobie te resztki życia.

Japończycy, którzy o śmierć otarli się tak mocno, patrzą na nią w zupełnie inny sposób. Oswajają się z nią, przejście na drugą stronę traktując jak jeden z wielu nieuniknionych procesów. Przed śmiercią wypełniają dzienniki, szczegółowo opisując, co ma się stać z ich rzeczami po śmierci, drobiazgowo planują pogrzeby, wykonują przedśmiertnie zdjęcia do trumny, piszą listy pożegnalne do najbliższych, które latami czekają i kładą się w trumnach, by się przekonać, jakie to uczucie. To zjawisko planowania śmierci i bliskiego z nią obcowania staje się coraz częstsze i coraz normalniejsze, zarówno wśród młodszych, jak i starszych.

Nie raz i nie dwa słyszałam o dziwnych obyczajach w Japonii i specyfice ich kultury, zaskakującej na każdym kroku. I podczas tej lektury wielokrotnie nie mogłam nadziwić się opisywanym faktom. Jednak dziś, kilka dni po skończeniu książki, nabrałam pewnego dystansu, spoglądając na te rzeczy inaczej. Może to wcale nie takie dziwne w miejscu, które doświadczyło tak wiele. Może ta bliskość śmierci wydaje się bardziej nieunikniona, po tym, jak jednego dnia, nieoczekiwanie, przyszła po tysiące mieszkańców?    

To jedna z tych książek, którym szczególnie warto poświęcić uwagę. Dająca do myślenia i skłaniająca do wyciągania wniosków. Serdecznie polecam.

niedziela, 26 sierpnia 2018

Elżbieta Stępień "Ta kobieta"




Autor: Elżbieta Stępień
Tytuł: Ta kobieta
Wydawnictwo: Białe Pióro
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 244
Gatunek: literatura współczesna 







Literatura obyczajowa ma dla mnie wartość przede wszystkim wtedy, kiedy fabuła powieści zostaje zbudowana wokół istotnego tematu, który skłania do refleksji, daje do myślenia i pozwala spojrzeć inaczej na pewne sprawy. Takiej możliwości dopatrzyłam się w powieści Elżbiety Stępień „Ta kobieta”. Liczyłam, że ta książka wzbudzi we mnie ogrom emocji, nie pozwalając tym samym ani na chwilę się od niej oderwać. Czy rzeczywiście tak było?

Pierwsze strony powieści sprawiły, że nabrałam chęci, by tę historię poznać, choć nie wywołały jeszcze takiego poruszenia, jakiego oczekiwałam. Czytałam dość lekko i szybko, mimo trudnego tematu, zastanawiając się nieco nad pochlebnymi słowami, jakie usłyszałam na temat powieści. Wydała mi się zwyczajna, niczym szczególnym się niewyróżniająca. Kiedy jednak przestałam się nad tym zastanawiać, zerkać na numer strony, przesadnie analizować, ta historia wymogła na mnie zaangażowanie i skupienie.


Kolejne kartki sprawiły, że naprawdę tę opowieść poczułam, niosąc za sobą wiele emocji i przemyśleń. Wiele się mówi o alkoholizmie, choć ktoś, kto tego nie przeżył, prawdopodobnie nigdy nie zrozumie. Ja na szczęście nie doświadczyłam na własnej skórze dramatu głównej bohaterki, jednak książka Stępień pozwoliła mi lepiej te kwestie zrozumieć. Napisana bardzo szczerze, realistycznie, bez pominięcia przykrych szczegółów, przypominała pamiętnik spisany przez osobę współuzależnioną, której alkohol kojarzy się z tym, co najgorsze. Prawda skryta na książkowych stronicach mocno działa na wyobraźnię i przywołuje przed oczy czytelnika niepożądane obrazy.

I właśnie dzięki temu historia ta staje się dla nas wyjątkowa. Ta życiowość budująca fabułę sprawia, że ciężko przejść obok opowieści obojętnie, traktując ją na chłodno i z dystansem. Powiem szczerze, że momentami nie mogłam zrozumieć zachowania głównej bohaterki, jej sytuacja wydawała mi się smutna, a jednak na myśl nasuwało mi się oczywiste rozwiązanie. Stępień udowodniła mi jednak, że nie można tak łatwo oceniać, krytykować, ferować wyroków, kiedy nie ma się na swoim koncie podobnych doświadczeń, kiedy życie nie doświadczyło nas w podobny sposób.

Historię Amelii poznajemy krok po kroku, a raczej dzień po dniu. Na naszych oczach bohaterka przeżywa małżeńskie piekło, raz po raz przekonując się, że człowiek, którego poślubiła już dawno nie jest tą samą osobą. A może nigdy nią nie był? Autorka odmalowała bardzo wzorzysty obraz ludzi uwikłanych w rodzinną tragedię, nie zapominając, że nie tylko Amelia została bohaterką tego dramatu. Stępień nie pominęła niczego, staranie planując każdy szczegół tej historii. Naprawdę, jestem pod dużym wrażeniem, jak umiejętnie tę fabułę przedstawiła, kierując akcją w taki sposób, by czytelniczkom dać do myślenia oraz dotrzeć do zakamarków ich serc.




Przy ciężarze tematu powieść napisana została lekko. Autorka starannie dobiera słowa, sprawiając, że pokonywanie kolejnych stron przychodzi nam z niebywałą szybkością. Bardzo podoba mi się taki sposób opowiadania historii, gdzie trudna tematyka zostaje nieco odciążona poprzez niewymuszony styl autora.





„Ta kobieta” zaskoczyła mnie bardzo. Nie spodziewałam się, że to powieść z takim potencjałem, a najważniejsze, że ten potencjał został wykorzystany. Oby więcej takich książek. Widać, że polscy autorzy mają nam jeszcze wiele do zaoferowania.

Za przekazanie powieści do recenzji dziękuję portalowi sztukater.pl.

środa, 22 sierpnia 2018

Jessica Khoury "Zakazane życzenie"




Autor: Jessica Khoury
Tytuł: Zakazane życzenie
Wydawnictwo: SQN
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 352
Gatunek: fantastyka 







Ona i On. Potężny dżin i zręczny złodziej. Młodość i doświadczenie. Przygoda i miłość.

Po „Zakazane życzenie” sięgnęłam zaintrygowana popularnością tej powieści. Choć fantastyka nie należy do gatunków, po które sięgam przesadnie często, to jednak ciężko było mi przejść obojętnie obok wszystkich ciepłych słów, jakie padły pod adresem książki autorstwa  Khoury.



Już pierwsze rozdziały wskazują, że mamy do czynienia z historią niebanalną i zaskakującą. Dżin związany z lampą od wielu tysięcy lat, kara, która ciągnie się przez stulecia, bolesne wspomnienia, jakie nie mają szansy się zatrzeć, a także nadzieja na wolność i perspektywa miłości. Połączenie tych elementów jest niczym obietnica, że żaden czytelnik nie poczuje nudy w trakcie lektury.




Muszę przyznać, że ta historia rzeczywiście angażuje. Mimo że nie czytałam jej z wielką pasją w sercu i z rumieńcami na policzkach, to jednak stanowiła ona miłą odmianę od książek, które ostatnio nieco oszołomiły mnie swą tematyką. „Zakazane życzenie” to młodzieżowa fantastyka w bardzo przyzwoitym wydaniu. Powieściowy świat został dokładnie przemyślany i mądrze skonstruowany. W opowieści Khoury wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, a każdy szczegół ma znaczenie.

Bardzo podobała mi się rzeczywistość wyłaniająca się spośród kolejnych stron. Przewrotne zestawienie świata ludzi i dżinów, realizmu i magii, a także bogactwa i biedy stanowi idealną podstawę do zbudowania zajmującej historii. To jedna z tych książek, które mogą zaskoczyć, choć w istocie są na swój sposób dość przewidywalne. Nie zmienia to jednak faktu, że w tej opowieści kryje się dużo uroku, bohaterzy budzą sympatię, a akcję śledzi się z zainteresowaniem i uśmiechem.



Narracja prowadzona przez Zahrę szybko mnie ujęła i sprawiła, że zaangażowałam się w lekturę mocniej, niż mogłabym przypuszczać. Lekkość jej wypowiedzi, szczerość uczuć, otaczająca ją magia. Nie sposób nie polubić tej dziewczyny (tego dżina?). Taki młodzieżowy styl, z jednej strony nacechowany głębią gorących emocji, a z drugiej grożącymi niebezpieczeństwami i pierwiastkiem nieprzewidywalności sprawił mi wiele przyjemności podczas czytania powieści.



Jeśli chodzi o bohaterów niełatwo jest ich jednoznacznie ocenić, zależnie bowiem od sytuacji pokazują nam się zarówno z dobrej, jak i ze złej strony. Dzięki temu wydają się bardziej ludzcy, pełnokrwiści i realistyczni, łatwiej się z nimi utożsamić. Nie potrafię powiedzieć, który z nich zdobył więcej mojej sympatii, chyba po prostu zapamiętam ich jako uroczą, choć dość drapieżną, parę.




Nie można pominąć obecności wątku miłosnego. Z pewnością jest to najbardziej przewidywalny element tej historii, może nieco ją upraszcza i wygładza, ale również ma on swoje zalety. Czy mi przeszkadzał? Chyba nie.

„Zakazane życzenie” to książka, która może dostarczyć czytelnikowi przyjemności i frajdy. Nieco inna, trochę bardziej różnorodna. Mimo wszystko nie jest to tytuł, do którego chciałabym wrócić. Nie ten gatunek (a może nie ten wiek?).

Recenzja powstała we współpracy z portalem czytampierwszy.pl.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Beth Underdown "Czarownice z Manningtree" [recenzja przedpremierowa]



Autor: Beth Underdown
Tytuł: Czarownice z Manningtree
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 376
Gatunek: literatura współczesna 








Jej brat zabił ponad 100 kobiet, oskarżając je o czary i przeprowadzając mnóstwo dowodów na poparcie swych tez. Alice przyglądała się temu z boku, pragnąc pomóc, lecz nie mając ku temu sposobności. Co kierowało Matthew Hopkinsem? Jak to możliwe, że znalazł tylu zwolenników swych haniebnych uczynków?



Do lektury „Czarownic z Manningtree” skusił mnie fakt, że fabuła powieści została oparta na wydarzeniach historycznych. Nie interesowałam się wcześniej podobnymi opowieściami, nigdy nie szukałam informacji dotyczących losów czarownic czy dowodów na ich istnienie. A jednak niecodzienna tematyka tej powieści, podparta faktami, mocno mnie zaintrygowała.





Książka Beth Underdown to jedna z ciekawszych lektur, jakie miałam okazję przeczytać w ostatnim czasie. Autorka, która postanowiła napisać o Matthew Hopkinsie, słynnym w XVII wieku tropicielu czarownic, postawiła sobie poprzeczkę bardzo wysoko. Tak intrygujący pomysł po prostu wymaga idącej z nim w parze doskonałej realizacji, co wcale nie jest przecież oczywiste w przypadku pisarskiego debiutu. Tymczasem Underdown poradziła sobie wspaniale, raz po raz udowadniając, że tkwi w niej duży potencjał.

Wielką zaletą powieści jest narracja prowadzona przez Alice Hopkins, siostrę łowcy. Kobieta wskazuje nam, w jaki sposób w jej bracie stopniowo narastała obsesja na punkcie magii i czarów, jak jego poczynania nabierały śmiałości, a niekarane i niekrytykowane występki na granicy prawa dodawały mu odwagi i brawury. Co szczególnie ciekawe, z jej opowieści wyłania się obraz mężczyzny o skomplikowanej osobowości. Uwagę zwraca nie tylko jego okrucieństwo i pragnienie zemsty, ale także emocjonalne rozchwianie, niepewność dotycząca własnej przeszłości. Dzięki temu Underdown nakłania nas do refleksji, podczas lektury umysł wypełniają nam pytania dotyczące motywacji Matthew Hopkinsa.

Powieść staje się mocniejsza, bardziej wyrazista i mroczniejsza wraz z kolejnymi rozdziałami. Postępowanie łowcy czarownic wywiera w czytelniku niepokojące emocje i niemożność zrozumienia, jak mogło do tego wszystkiego dojść. Ja również miałam duży problem, by uwierzyć, że takie rzeczy rzeczywiście miały miejsce. A kobiety, oskarżane o czary, ginęły jedna po drugiej. Zaskakujące dowody przeciwko nim, gorzkie doniesienia na ich temat, często poparte chęcią zemsty czy osobistą niechęcią, wymierzanie sprawiedliwości na własną rękę, działania niezgodne z prawem, ale poparte przez społeczeństwo- te elementy zaskakują, a jednak autorka powieści czerpała przecież ze źródeł historycznych.

„Czarownice z Manningtree” czyta się dość powoli. Z jednej strony wynika to z trudnego i budzącego czytelniczy sprzeciw tematu. Z drugiej zaś przekaz autorki może być nieco utrudniony za sprawą jej stylu. Underdown pisze szczegółowo, skupia się na opisach, nieco pomijając w powieści rolę dialogu. Co więcej, stylizuje język powieści na taki, którym prawdopodobnie posługiwano się przeszło 300 lat temu. Na stronach książki pojawiają się zapomniane już wyrażenia i przedawnione sformułowania . Dzięki temu jednak opowieść zyskuje wiele uroku. Taka narracja jak najbardziej przypadła mi do gustu.

Powieść Beth Underdown to historia szczególna. Nietypowa, nietuzinkowa, niepokojąco prawdziwa, zaskakująca zaczerpniętymi prosto z życia faktami. Wiele można by o niej powiedzieć, ale to jedna z tych książek, które po prostu trzeba poznać samemu. Warto zwrócić uwagę na ten tytuł, tak inny od tych, jakim poświęcamy czas na co dzień.  

Za możliwość poznania tej historii dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

czwartek, 16 sierpnia 2018

Robyn Harding "Złe towarzystwo" [recenzja przedpremierowa]



Autor: Robyn Harding
Tytuł: Złe towarzystwo
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 360
Gatunek: literatura współczesna








Harding napisała powieść przewrotną i zastanawiającą, podkreślająca prawdę kryjącą się w powiedzeniu, że „Znamy siebie na tyle, na ile nas sprawdzono”. Wydawało się, że Sandersowie mają wszystko. Pieniądze, wymarzony dom, szacunek społeczeństwa, grzeczne dzieci. Tymczasem jeden wieczór, chwila nierozwagi, chęć zaimponowania innym, potrzeba udowodnienia dojrzałości i samodzielności, zmieniają ten sielankowy obraz na zawsze. Autorka w zaskakująco realistyczny sposób pokazuje dramat rodzinny, który rozgrywa się na naszych oczach. Stajemy się uczestnikami, próbujemy zrozumieć decyzje poszczególnych bohaterów, pospiesznie czytamy, by przekonać się, czym zostaniemy jeszcze zaskoczeni.

Bo ciężko oprzeć się przekonaniu, że Harding zachowała co nieco dla siebie. Kolejne rozdziały to nowe szczegóły, zwroty akcji, atmosfera niepewności. Autorska tworzyła niepokojący klimat, czerpiąc z dramatyzmu wydarzeń, rodzinnych tajemnic i gęstych niedopowiedzeń. I mimo że lektura wspaniale wpisuje się w gatunek obyczajowy, to cała ta otoczka mocno przypomina subtelny kobiecy thriller. Bohaterzy powieści gubią się w narastających problemach, błędnymi decyzjami sprowadzając na siebie coraz większe kłopoty. Staramy się wniknąć w ich psychikę, nie mając pewności, co ona tak naprawdę skrywa. Czekamy, by przekonać się, do czego są zdolni, by sprawdzić ich wytrzymałość, a przygotowując się jednocześnie na ostateczność.

„Złe towarzystwo” nie pozwoliło mi na zaczerpnięcie tchu. Fakt, że autorka podzieliła książkowe rozdziały sprawiedliwie między poszczególnych bohaterów, sprawił, że moje zaciekawienie wzrosło, tym samym podkręcając jeszcze tempo lektury. Ta powieść to dramat wielowątkowy, a każda z postaci stanowi istotny element tego przedstawienia. Dzięki temu, że możemy poznać perspektywę wielu bohaterów, ich problemy stają się nam bliższe, a towarzyszące lekturze emocje ani na chwilę nie opadają. Szczególnie, że wśród obecnych ciężko doszukać się niewinnych…

Harding przedstawiła to rodzinne zamieszanie w sposób bardzo realistyczny. Umiejętnie oddała tę skomplikowaną naturę relacji między krewnymi, poczucie osamotnienia, problem ze znalezieniem sojuszników w sytuacji bez wyjścia. Świat jej bohaterów zawalił im się na głowę, całe ich życie zmieniło się z dnia na dzień, a rozwiązanie problemu nie było wcale takie oczywiste. Tę niepewność, desperację, wrogość czuć na książkowych stronach. Ta gęsta atmosfera otula nas podczas lektury. Charyzma bohaterów, ich być albo nie być, walka o przetrwanie- te elementy nie pozwalają odłożyć powieści ani na moment.


Książka autorstwa Harding przyniosła mi wiele czytelniczej satysfakcji. Odnalazłam się w świecie bohaterów, poczułam towarzyszące im emocje, zrozumiałam, o jak wysoką stawkę toczy się ta gra. Czytało mi się przyjemnie, szybko, na jednych oddechu. Autorka pisze mądrze, wykorzystuje tematy ważne, ale nie można jej odmówić lekkości stylu, który świetnie te trudne kwestie odciąża. Nie mam żadnych wątpliwości, że powinniście po tę powieść sięgnąć.



Gdyby ktoś zapytał mnie o ulubioną książkową serię, bez wahania wskazałabym na „Kobiety to czytają!”. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek czuła się rozczarowana po lekturze powieści klubowych, które dostarczają emocji, skłaniają do refleksji, nie pozwalają na obojętność. Krótko mówiąc- czytają się właściwie same. Tym razem nie mogło być inaczej.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

wtorek, 14 sierpnia 2018

Magdalena Majcher "W cieniu tamtych dni"




Autor: Magdalena Majcher
Tytuł: W cieniu tamtych dnia
Wydawnictwo: Pascal
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 368
Gatunek: literatura współczesna







Mikołaja wychowała babcia Emilia. Staruszka troszczyła się o niego najlepiej jak umiała, starając się, by chłopcu niczego nie zabrakło. Kiedy Mikołaj odkrywa starą szkatułkę i garść listów, przekonuje się, jak niewiele o swej babci wiedział. Nigdy by nie pomyślał, że sercem Emilii targają wspomnienia, w krwawa przeszłość raz po raz się o nią upomina.


Twórczość Magdaleny Majcher zaskakuje mnie raz po raz. Każde kolejne spotkanie z tą autorką stanowi dla mnie niespodziankę, a każda możliwość poznania jej następnej powieści budzi entuzjazm. Majcher dała się poznać jako pisarka z dobrym warsztatem i jeszcze lepszą wyobraźnią. Jej powieści budzą emocje, wywołują refleksje, oferują nam wiedzę. Tym razem jednak autorka wycelowała w temat zgoła odmienny. Czy jej wybór okazał się trafiony?



Co szczególnie zaintrygowało mnie w „Cieniu tamtych dni”? Nawiązanie do Powstania Warszawskiego. Historie odnoszące się do tematyki wojennej zawsze robią na mnie duże wrażenie, a czytam je chętnie, kierując się potrzebą poszerzenia wiedzy i głosem serca, który wskazuje, że trzeba wiedzieć i pamiętać. Majcher pokazała nam Powstanie Warszawskie z perspektywy młodej kobiety. Osoby mającej całe życie przed sobą, ale będącej w stanie odłożyć na bok plany i marzenia, by walczyć o swoją ojczyznę i zmierzyć się z oprawcą.

Ten obraz, te wspomnienia, ten czas- wstrząsa człowiekiem mocno i porusza dogłębnie, ale opisany okiem Emilii staje się dosadny i niezapomniany. I bez wątpienia to głównie z nim będę tę powieść kojarzyła. Z krwią płynącą ulicami, fragmentami ludzkich ciał, wszechobecnym głodem i ciężarem toczącej miasto choroby. Majcher pisze bardzo realistycznie, szczerze, na temat. Jej słowa przywołują przed oczy czytelnika obrazy, których nie sposób zapomnieć. To coś, co może zostać w nas na całe życie. Bo przecież tak właśnie stało się z jej Emilią…

Choć nieszczególnie cenię sobie historie miłosne, to wątki poprowadzone przez autorkę bardzo przypadły mi do gustu. Dlaczego? Ponieważ potrafi ona o miłości pisać pięknie, szczerze i mądrze. Spod jej pióra wywodzą się uczucia tak gorące, przepełniające nadzieją i zwyczajnie ludzkie, że nie sposób ich nie docenić czy nie próbować zrozumieć. Miłość widziana jej oczami to czyste i godne pozazdroszczenia emocje, o których po prostu nie można zapomnieć. Szczególnie w tej scenerii, gdzie wszystko się wali i pali. Klimat iście słodko- gorzki.

Majcher umiejętnie łączy na stronach powieści przeszłość i teraźniejszość, wciąż dowodząc, że to, co już było, niekoniecznie minęło. Wciąż trwa w naszym umyśle, żyje w naszych sercach. Wpływa na decyzje, zatrzymuje w miejscu, a czasem niesie myśl, że wszystko się już skończyło. Autorka wraca do czasów trudnych, a jednak ubiera je w pozytywne barwy, nieco odciążając pięknymi ideami, jak patriotyzm, lojalność, przyjaźń. W jej książce przeszłość igra z teraźniejszością, a młodość ze starością, tworząc bardzo wybuchową mieszankę.


Magdalena Majcher pisze lekko, z wielkim szacunkiem dla dawnych czasów i historii, które już przeminęły. Kolejny raz udowadnia, że nie wystarczy jedynie dobre pióro, przykuwająca uwagę narracja czy znakomity pomysł. Jedną z cech charakterystycznych dla jej powieści jest wspaniałe przygotowanie, zagłębienie się w temat, przekazanie czytelnikowi zdobytej wiedzy, za co zasługuje na duże uznanie.

„W cieniu tamtych dni” to ujmująca, wielobarwna i wypełniona emocjami opowieść, obok której nie sposób przejść obojętnie. Nie można jej zapomnieć, podobnie jak wyrzucić z pamięci odważnej i oddanej sprawie Emilii. Powiem krótko- powinniście przeczytać.

Za możliwość poznania powieści dziękuję Wydawnictwu Pascal.

środa, 8 sierpnia 2018

Czy jestem gorsza?- kilka refleksji po lekturze powieści "Wszystko, czego pragnęliśmy" E.Giffin


W dzisiejszych czasach zbyt często rościmy sobie prawo do oceny innych. Z wielką przyjemnością, zupełnie niesprawiedliwie, angażujemy się w życie często obcych nam ludzi, nie zastanawiając się jednak nad konsekwencjami. Hejtujemy na lewo i prawo, oceniamy od stóp do głów, krzywdzimy z większą lub mniejszą premedytacją. Tym samym, zaskakująco regularnie, narzucamy innym poczucie niższości. Czy tak być powinno? Czy powinniśmy w ten sposób postępować lub na takie rzeczy się zgadzać?

Czy ja sama spotkałam się z hejtem? Mam chęć odpowiedzieć, że i tak, i nie. Internetowe krzywdzące działania zostały we mnie wymierzone, ale nie pozwoliłam, by wpłynęły one na moją samoocenę czy podejmowane w przyszłości decyzje. Bo nie można pozostać biernym i obojętnym. Trzeba walczyć, o siebie i własną godność. Szczególnie w sytuacji, gdy zostajemy oceniani w sposób krzywdzący- niespodziewanie i bez powodu, chciałoby się rzec, że dla zasady.



Temat hejtu pojawia się w ostatnim czasie coraz częściej, a samo zjawisko staje się coraz bardziej obrzydliwe i niezrozumiałe. Wiele się o tym mówi, wiele się również pisze. Inspiracją dla stworzenia tego tekstu stała się dla mnie najnowsza powieść Emily Giffin. To właśnie ta lektura postawiła przede mną wspaniałą możliwość podzielenia się swoimi refleksjami, a to, co spotkało jej bohaterki pozwoliło mi spojrzeć nieco głębiej na ludzkie uprzedzenia.

Szczególnie niesprawiedliwe wydają mi się wszelkie krytyki pod adresem osób, które „zawiniły” nie mając na daną sytuację żadnego wpływu. Bo jak można mieć do kogoś pretensje o to, że wychował się w biednej rodzinie i siłą rzeczy nie jest w stanie dorównać bogatym rówieśnikom, którzy wszystko dostali na tacy? Albo jak dołować osoby o innym kolorze skóry czy innego wyznania? Mam wrażenie, że zaskakująco często taka nienawiść kierowana jest w stronę kobiet, co mimo wszystko boli mnie mocniej, podwójnie.

Giffin na stronach swej powieści rozprawia się z tymi kwestiami po swojemu. Budzi refleksje, bo to temat niezwykle aktualny, popularny, a przy tym życiowy. Autorka zestawia ze sobą dwie bohaterki, które zostają krzywdzone ludzkimi uprzedzeniami, osądzone na zasadzie krótkowzroczności społeczeństwa i jego potrzeby oceniania.

Jedna z nich jest skupiona na bogatym mężu i rozpuszczonym synu. Cieszy się tym, co ma, szczególnie zaś doceniając majętność, jaka przy małżonku przypadła jej w udziale. Wydaje, bo ma i dlatego, że może. Nie zastanawia się nad tym przesadnie, choć pamięta, że gdyby nie On nie mogłaby marzyć o takim życiu, bo przecież zanim go poznała, żyła zupełnie inaczej. Pamięta również o tym jej otoczenie, które pod pozorem uprzejmej akceptacji sączy jad, rzuca aluzje, chętnie co nieco sugeruje. Mówią, że pieniądze nie są najważniejsze. Tylko czy na pewno? Może nie dla mnie, czy dla Ciebie, ale Ci, którzy je posiadają chętnie sprowadzą Cię do pionu.

Druga z bohaterek ma ciemniejszy odcień skóry, spowodowany faktem posiadania mamy innej rasy. Jej cera o szlachetnym kolorycie budzi jednak negatywne emocje i zdaje się tylko czekać, by sprowadzić na nią kłopoty. „Takich” ludzi o wiele łatwiej jest ocenić, umiejscowić, skojarzyć ze wszelkim złem, przypominając, że nie są podobni do nas i nie grają w tej samej drużynie. Im może przydarzyć się większa krzywda, bo oni przecież czują inaczej, mniej. Kolor skóry stanowi problem tak czy siak. Świetny powód do hejtu, czyż nie?


Hejterzy z wielką przyjemnością krzywdzą. I nie jest tak naprawdę istotne, co za tym postępowaniem się kryje. Ważne natomiast, że takie rzeczy wciąż mają miejsce. Coraz częściej i coraz dobitniej. Warto się nad tym zastanowić. Być może mamy szansę temu zapobiec. A może ktoś z poszkodowanych liczy na naszą pomoc? Każdy zasługuje na równe szanse.Nie pozwólmy, by inni wywoływali w nas poczucie niższości.

Więcej informacji na temat powieści znajdziecie tutaj KLIK

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Otwartemu.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Bartłomiej Piotrowski "Kołysanka" [recenzja przedpremierowa]




Autor: Bartłomiej Piotrowski
Tytuł: Kołysanka
Wydawnictwo: Editio Black
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 216
Gatunek: kryminał 







Kolejne miesiące śledztwa, następne ciała uprowadzonych dzieci, bezsilność gliwickiej policji. Tym razem Pan Kołyska nie mógł wybrać gorzej. Krewna porwanej dziewczynki, z wojskowym doświadczeniem, nie popuści, dopóki go nie znajdzie.

“Kołysanka” to książka dość niepozorna za sprawą swoich niewielkich rozmiarów. Nie ukrywam, że kiedy przymierzałam się do jej lektury, nieco wątpiłam by mała liczba stron była w stanie zaspokoić mój kryminalny apetyt. Na okładkową obietnicę, że poświęcę dla niej noc, również zerknęłam z przymrużeniem oka. Kolejne rozdziały rozwiały wszystkie moje wątpliwości, sprawiając, że zupełnie zatraciłam się w powieści Piotrowskiego.

Autor w umiejętny i zaskakujący sposób przedstawia historię, która na pierwszy rzut oka mogłaby wydać się dość banalna. Ktoś porywa dzieci, a ich ciała po kilku dniach pojawiają się na placach zabaw. Nie brzmi to zbyt porywająco, prawda? A jednak w opowieści Piotrowskiego drzemał ogromny potencjał, który autor wykorzystał w całości. „Kołysanka” to wspaniałe połączenie rozkręcającej się akcji, charyzmatycznych bohaterów i tajemnic będących dla tej książki taką wisienką na torcie.



Niewielkie rozmiary powieści nie mają wpływu na jej jakość. Fabuła szybko nabiera tempa, angażując czytelnika w książkowy świat i nakłaniając do uczestnictwa w toczącym się śledztwie. Kryminalna zagadka, która wydaje się dość prosta i nieskomplikowana, okazuje się dla nas sporym wyzwaniem. Kolejne szczegóły tylko pogłębiają nasze wątpliwości, sprawiając, że zamiast odpowiedzi w naszej głowie mnożą się pytania. Czytamy szybko, niecierpliwie, wciąż zastanawiając się, co takiego przygotował dla nas autor, bo przekonanie, że w rękawie skrywa niejednego asa, nieznośnie się pogłębia.

Książka zyskała na wartości w dużej mierze za sprawą bohaterów. Byli wojskowi- Gaja i Oscar, to duet, jaki w przypadku powieści kryminalnej sprawdził się znakomicie. Pełnokrwiści, zdeterminowani, konsekwentni, doświadczeni i sprytni- ten wachlarz zalet łatwo byłoby uzupełnić kolejnymi przymiotnikami, choć z przyjemnością dodam, że powinniście przekonać się o tym sami. Ich metody prowadzenia śledztwa mocno mnie zaskoczyły, ale również bardzo przypadły do gustu. Niebanalne rozwiązania, wewnętrzna siła wynikająca z trudnych przeżyć, wojskowe doświadczenia. Przypomnieli mi o ulubionych literackich bohaterach. Jak dla mnie rewelacja.

„Kołysanka” zbudowana została w oparciu o sekrety, które nieśmiało zaczynają wychylać się na światło dzienne. Każdy z bohaterów historii mierzy się z tajemnicami determinującymi jego życie i postępowanie. Ich ujawnienie grozi prawdziwym kataklizmem. Z wielkim zainteresowaniem podążałam śladem autora, licząc, że poznanie wszystkich szczegółów wprawi mnie w osłupienie. I rzeczywiście, na końcu, to oszołomienie poczułam. Prawda mnie przytłoczyła, rozłożyła na łopatki, zadała ostateczny cios. I sprawiła, że książka na dłużej zostanie w mojej pamięci.

Piotrowski zrobił na mnie tym utworem duże wrażenie. Nie spodziewałam się tak mocnej, wyrazistej i miejscami brutalnej historii. To wspaniały dowód na to, że na naszym rodzimym podwórku czeka na nas wiele dających do myślenia książek. Czekam na więcej, głęboko licząc na to, że to dopiero początek tej przygody.

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję Wydawnictwu Editio Black.

czwartek, 2 sierpnia 2018

Ntailan Lolkoki "Skrzydła dla motyla" [recenzja premierowa]




Autor: Ntailan Lolkoki
Tytuł: Skrzydła dla motyla
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 304
Gatunek: autobiografia 








Będąc małą dziewczynką Ntailan Lolkoki została obrzezana. Jako kilkulatka jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że to wydarzenie zmieni jej życie na zawsze.


Szczerze mnie cieszy, że ta książka powstała. Choć opisana w niej historia zasmuca, złości i budzi niedowierzanie, a oparta została na ludzkim okrucieństwie, to jednak dobrze się stało, że Lolkoki postanowiła opowiedzieć o swych przeżyciach czytelniczkom. Obawiam się, że nie zmieni to postępowania dręczycieli, którzy wierzą w konieczność kontynuowania tej zgubnej tradycji, może jednak stanie się inspiracją dla poszkodowanych, pewnym drogowskazem na szlaku wątpliwości.


Choć na temat obrzezania powstało sporo publikacji i zdaje się ukazywać ich coraz więcej, temat ten wciąż budzi żywe emocje i skłania do zadawania sobie wielu pytań. „Skrzydła dla motyla” to piękna, realistyczna i czerpana z życia historia o dziewczynce, która również traumy obrzezania doświadczyła. Jej rodzice, przyjaciele domu, członkowie plemienia, krzewiciele tradycji, a także osoby odpowiedzialne za przeprowadzenie zabiegu- oni wszyscy uważali swoje postępowanie za właściwe i słuszne. I choć w ich oczach, i umysłach, nie można było tego uniknąć, bez wątpienia tamto wydarzenie zmieniło życie Ntailan na zawsze.

Autorka książki opowiada bardzo szczerze, wnikliwie i poruszająco o swoim życiu, od dzieciństwa, aż po okres, kiedy jej opowieść została opublikowana. Drobiazgowość, refleksyjność, otwartość i fakt, że nie kryje się ona za żadnym kulturowym tabu sprawiają, że zwyczajnie nie można pozostać obojętnym na jej słowa. Lolkoki pisze o byciu kobietą, ale z jej historii wysuwa się postać pokrzywdzona, zamknięta w sobie, niepewna swoich racji, zagubiona na drodze realizacji celów, a w końcu także niepełnowartościowa. Obrzezanie bowiem odebrało jej to, co każda z nas traktuje jako pewnik. My nie tylko inaczej wyglądamy, ale również myślimy i czujemy.

Opowieść autorki w dużej mierze sprowadza się do jej seksualności, choć może wypadałoby raczej powiedzieć seksualnego otępienia, bowiem do tego doprowadził ją zabieg. Nie rozumie istoty ludzkich popędów, nie czerpie satysfakcji ze strony fizycznej związków, coś tak oczywistego dla ludzkiej natury zwyczajnie jej umyka. Nie przypomina to jednak w żadnym razie skarżenia się i użalania nad sobą, a raczej próbę zrozumienia, dlaczego ja to dotknęło i apel do kobiet, które spotkało to samo.

„Skrzydła dla motyla” to głęboka i poruszająca opowieść o poszukiwaniu siebie i swojej drogi, walce o to, co siłą zostało odebrane, potrzebie realizacji celów i marzeń. Ale to również magiczna opowieść o Afryce, jej pięknie, egzotyce, tradycji- choć zgubnej, to jednak utrzymywanej od lat. W gąszczach buszu żyją ludzie tak różni od nas, mający tak niewiele, a potrafiący traktować to jak codzienne dary od Boga. Na tych obszarach współżyją ze sobą różne grupy etniczne, dzikie zwierzęta zastępują drogę mieszkańcom, a natura ukazuje zupełnie inne oblicze.

Czuję głęboka wdzięczność do autorki tej powieści. Za szczerość zamieszczoną na kartach powieści, za nadzieję, którą daje czytelniczkom, za motywację do odważnych działań i przeciwstawienia się temu, co w pewien sposób nieuniknione. Czas poświęcony takim utworom nigdy nie jest stracony.

Za możliwość poznania tej historii dziękuję Wydawnictwu Prószyński i S-ka.

środa, 1 sierpnia 2018

LIPIEC NA ZDJĘCIACH

Mój lipiec minął błyskawicznie. Upalne popołudnia i weekendy na plaży motywowały mnie do czytania :) 




A czy Wasz lipiec był zaczytany?

Jakie macie plany czytelnicze na sierpień?