Autor: Liao Yiwu
Tytuł: Za jeden wiersz. Cztery lata w chińskim więzieniu
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 480
Gatunek: literatura faktu
Czy jeden wiersz może zmienić czyjeś życie?
Oczywiście. Życie Liao przekreślił na zawsze. Mężczyzna spędził cztery lata w
chińskim więzieniu, a kiedy już udało mu się wydostać, nic nie było takie samo.
Pobyt w więzieniu okazał się dopiero początkiem niekończącego się koszmaru.
„Nigdy nie miałem zamiaru być bohaterem, ale w kraju,
w którym rządził obłęd, musiałem zająć jednoznaczne stanowisko. Masakra była
moim utworem, a mój utwór- moim protestem”.
Chiny to jedno z tych miejsc, w których lepiej się nie
wychylać. Nie wyrażać głośno swoich poglądów, nie krytykować systemu i nie
próbować w jakikolwiek sposób z nim walczyć. Yiwu przekonał się o tym na
własnej skórze. Jako jeden z niewielu skrytykował czerwcowe wydarzenia na placu
Tiananmen, nie potrafił pozostać obojętnym na śmierć tylu młodych i niewinnych
osób. Trochę żalu i emocji przelanych na papier sprawiły, że zasłużył na
przydomek kontrrewolucjonisty i trafił na czarną listę władz.
„Państwo zarządzające na wzór Gułagu swoimi
więzieniami i obozami nie jest nowoczesnym państwem, lecz maoistycznym reliktem
w przebraniu cudu gospodarczego. Ceną jest ubezwłasnowolnienie i represje
spotykające Chińczyków”.
Na początku Yiwu opisuje pokrótce swoje dzieciństwo i
małżeństwo. Informacji tych wystarczy na dosyć intrygujący wstęp, nie
przytłaczają one i nie zniechęcają do oczekiwania na to, co interesuje
czytelnika najbardziej- pobyt w więzieniu. A kiedy już do niego docieramy otrzymujemy
relację barwną, obrazową i bardzo soczystą. Autor nie opowiada nieśmiało, nie
kryje się za tabu. Wręcz przeciwnie. Stawia kawę na ławę. Chętnie wspomina o
tym, co przeżył. Wspomina wydarzenia i ludzi. Z jego opisów wyłania się miejsce
koszmarne, w którym poradzą sobie tylko najsilniejsi. Dla kolejnych pozostanie
to, o czym wszyscy myśli, ale boimy się powiedzieć głośno- przemoc, gwałty,
poddańczość.
Spotkałam się z opinią, że relacja Yiwu była
przesadzona, że za dużo w niej było o molestowaniu więźniów czy masturbacji. Ale
absolutnie się z tym nie zgadzam. I nie chodzi bynajmniej o gustowanie w takich
opisach, czy smakowanie się w takich szczegółach. Autor opisał czytelnikom
wydarzenia, które rzeczywiście miały miejsce. Czy powinien część z nich
pominąć, przemilczeć, ułagodzić? Bez sensu. Cieszę się, że pisze szczerze, a ta
przykra prawda pozwala nam lepiej poznać te okoliczności i bardziej zapada w
pamięć.
Ta relacja zrobiła na mnie duże wrażenie. To opis czterech lat walki, przede wszystkim o samego siebie, ale także o ludzi, którzy z czasem
stali się bliscy, zastąpili rodzinę i przyjaciół. Szalenie smutno jest mierzyć
się z tym samemu i to czuć w kolejnych rozdziałach. Ciężko czytało mi się o
więźniach skazanych na karę śmierci, czasem za błahe wykroczenia. Nie rozumiem,
jak można normalnie funkcjonować w takim państwie. Ale z drugiej strony, jaki
wybór pozostaje tym ludziom?
„W Chinach prawdopodobnie wykonuje się więcej wyroków
śmierci niż w jakimkolwiek innym kraju na świecie”.
Yiwu pokazał nam świat, w którym nic nie jest czarne
albo białe, a ludzi nie sposób jednoznacznie podzielić na dobrych i złych. Bo źli
się nie tylko strażnicy czy funkcjonariusze, zły jest nie tylko system. Mrok ukazuje
się także w osadzonych- więziennych przywódcach, kapusiach, tych, którym
wszystko już jedno. Dużo w tej książce smutku, przemocy, melancholii. I nie
zostają one tak naprawdę niczym przełamane czy złagodzone. Ale to takie
miejsce. Nic tego nie zmieni.
Czas spędzony przy tej powieści nie był w żadnym razie
stracony. Warto się nad nią pochylić, dowiedzieć się więcej, spróbować
zrozumieć. Treść nie należy do lekkich i przyjemnych, ale czyta się dobrze. I na
pewno z lektury tej sporo wyniesiemy, co nieco zostanie nam w głowie, skłoni do
refleksji.
Za możliwość poznania tej historii serdecznie dziękuję Wydawnictwu Czarnemu.