Tytuł: Jak kochać własną córkę
Wydawnictwo: Czarne
Rok wydania: 2023
Liczba stron: 302
Gatunek: literatura piękna
Nie potrafię powiedzieć, co sprawiło, że postanowiłam
sięgnąć po tę opowieść. Opis wydawcy bez wątpienia jest intrygujący a okładka
robi duże wrażenie. Było w tym jednak coś więcej. Niezrozumiały i nieopisany
impuls zachęcający mnie, by sięgnąć po książkę o trudnych relacjach matki i
córki, choć mnie samej do tej pory z macierzyństwem jest nie po drodze.
Niezbyt często wybieram literaturę kobiecą. Dość
krytycznie podchodzę do historii miłosnych, problemów życiowych, codziennych
rozterek. Tematy wybierane przez autorki tego typu książek wydają mi się błahe,
oklepane, mało treściwe. Szukam czegoś mądrego, ambitnego, poruszającego a
także wyjątkowego. I tych cech dość niespodziewanie doszukałam się właśnie tutaj.
„Jak kochać własną córkę” to historia o macierzyństwie-
wzlotach i upadkach matki, trudach każdego dnia, wychowywaniu dziecka, byciu
wzorcem i konieczności podejmowania różnego rodzaju decyzji. Kiedy teraz o tym
myślę, zdaję sobie sprawę, że piszę to wszystko w dużym uproszczeniu, bo tak
naprawdę to o wiele, wiele więcej. Książkowa matka natomiast nie upraszcza, nie
chowa się za tabu, zdaje się widzieć swoje błędy i porażki. Opowiada o
najpiękniejszych momentach i najtrudniejszych dniach. Widać, że to
macierzyńskie szczęście ma trudny, wielosmakowy wymiar.
W tym momencie można by powiedzieć, że podobnych książek ukazało się już wiele, a temat nie mógłby być bardziej oklepany. I rzeczywiście, trudno z taką argumentacją dyskutować. Mimo to, znalazłam w tej opowieści kilka mocnych stron i wiele rzeczy zasługujących na uznanie, którymi z wielką przyjemnością się z Wami podzielę.
Moje uznanie ulokowałam przede wszystkim w dużym
realizmie i autentyczności książki. Z jej stron bije szczerość i prawdomówność.
Moim zdaniem to trudne rzeczy, ciężkie do przedstawienia, skomplikowane w
budzeniu czytelniczych emocji. Ale Blum dała sobie radę. Napisała te książkę
tak, jakby osobiście doświadczyła wszystkich wydarzeń.
Przekonał mnie także jej sposób opowiadania. Krótkie i
treściwe rozdziały kojarzyły mi się z wpisami w dzienniku. Czasami kilka stron,
a czasami zaledwie parę akapitów. Fragmenty dnia, migawki z codzienności. Mocno.
Na temat. Bez ubarwiania. Z miłością, która obezwładnia, ale też z pewnym
dystansem pozwalającym zobaczyć, że dziecko ma również swoje wady i słabości.
Od początku zdajemy sobie sprawę, że coś się między
matką i córką wydarzyło. I szukamy tej krzywdy, która położyła się cieniem na
ich relacjach. Ale Blum nie spieszy się z wyjaśnieniem. Niczym w thrillerze
stopniuje napięcie i pozwala, by emocje wrzały. Drobnymi krokami zmierza w
stronę finału, po drodze zapewniając jednak swoim czytelnikom sporo
przyjemności i emocji czerpanych z lektury.
Olbrzymie znaczenie w każdej powieści ma dla mnie styl
autora. Element ten jest oczywiście jak najbardziej istotny niezależnie od
gatunku książki, ale w przypadku historii obyczajowej jeszcze bardziej zwraca
uwagę. Blum całkowicie mnie zauroczyła. Jej słowa trafiały i do wyobraźni i do
serca. Napisała swą książkę pięknie, mądrze, dojrzale i z uczuciem.
„Jak kochać własną córkę” opowiada o znanych i
popularnych kwestiach, ale w niecodzienny sposób. Jeśli obawiacie się, że to
opowieść nudna i oklepana, to proszę, przeczytajcie jeszcze raz mój tekst.
Powinien rozwiać Wasze obawy i osłabić zastrzeżenia. Nie ma się czego bać.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Czarnemu.
Skorzystam z Twojego polecenia.
OdpowiedzUsuńMnie przekonałaś ^^
OdpowiedzUsuń