Autor: Len Vlahos
Tytuł: Życie na podglądzie
Wydawnictwo: Media Rodzina
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 344
Gatunek: literatura młodzieżowa
Jedna wiadomość może wywrócić całe nasze życie do góry
nogami. Przekonał się o tym Jared, kiedy usłyszał, ze jego mózg zajmuje
nieuleczalny nowotwór. Dla kochającego ojca i opiekuńczego męża najistotniejsze
było jednak zapewnienie finansowej stabilizacji najbliższym. A czy można zrobić
to lepiej, niż biorąc udział w reality show?
„Życie na podglądzie” to tytuł wyjątkowy, a na jego
wartość składa się wiele przepięknie dobranych elementów. Z przyjemnością i na
jednym tchu wyliczyłabym wszystkie zalety powieści, jednak mam wrażenie, że to
jedna z tych książek, których istotność trzeba poznać samemu. Opowiem Wam co
szczególnie przypadło mi do gustu, przedstawię najmocniejsze strony książki,
ale niestety nie jestem w stanie oddać siły zawartego w niej emocjonalnego
ładunku i uczuć, jakie wywołuje u czytelnika podczas lektury.
Vlahos podjął się zadania niezwykle trudnego-
postanowił opowiedzieć o ojcu, którego życie kończy się wraz z rozwojem
choroby. Opowiedział także o jego rodzinie
i tym, że dla niej ta historia również skończy się nieszczęśliwie. Wiele
powstało już podobnych książek „chorobowych”, to tematyka ważna, a przy tym
lubiana, ceniona i chwytliwa. Dlatego tak duże wrażenie robi sposób, w jaki
autor tę historię zarysował. Mogłoby się wydawać, że sprzedaż własnego życia i
udział w reality show podsumowującym ostatnie chwile to zbyt wiele. Dla każdego.
Ale Jared, niezwykły ojciec, jest gotów zrobić wszystko dla swojej rodziny. Ich dalsze życie ma dla niego wartość większą,
niż cokolwiek innego.
Taka realizacja tematu szalenie mnie poruszyła. Vlahos
w przedziwny sposób sprawił, że jego powieść stała się ujmująca, intrygująca, a
miejscami także zabawna. W tej historii ukrył zadziwiającą przewrotność, która
stale mnie zaskakiwała. Nie jest łatwo opowiadać o chorobie, a jeszcze trudniej
robić to tak, jak on. Interesująco, na temat i trzymając się faktów, w przy tym
z pewnym dystansem i próbą przemycenia wydarzeń i postaci łagodzących tę
opowieść. To niesamowite, że w pozornie prostej fabule można tak wiele
zmieścić, a w znajomych treściach przemycić tak dużo nowego.
Autor prosto, a zarazem bardzo przenikliwie opowiada o
historii pewnej rodziny. Rodziny podzielonej przez Gleja- nowotwór mózgu. Każdy
z uczestników tego dramatu zasłużył w tej historii na swoje miejsce i na swój
czas. Bo ta opowieść nie dotyczy jedynie Jareda i jego walki z chorobą. Ten koszmar
wkradł się w życie całej rodziny. Kochającej żony, oddanych córek. Co ciekawe,
istotnych bohaterów w tej powieści jest więcej, a każdy z nich wywołuje w nas
konkretne, silne emocje. Szczególnie zaskoczył mnie udział samego nowotworu,
który na kartach powieści stał się swojskim i niemal przyjaznym Glejem. On także
otrzymał swoje 5 minut, a takie dziwne oddanie mu fragmentu powieści sprawia,
że staje się ona jeszcze ciekawsza, bardziej zaskakująca i emocjonalna.
Jak już wspomniałam, Vlahos pisze przewrotnie,
starając się nas zaskoczyć. W ten sposób sprawia, że akcja powieści tchnie
świeżością, nabiera nowych odsłon i kolorów. Choroba pokazana w takim wymiarze
wciąż pozostaje chorobą, ale zwraca naszą uwagę na inne czynniki. Skłania do refleksji,
wywołuje mnóstwo różnorodnych uczuć. Opisy autora są bardzo plastyczne, mocno
działają na wyobraźnię, sprawiają, że szybko i chętnie stajemy się nie tylko
świadkami, ale i uczestnikami tamtych wydarzeń. To książka angażująca,
zachęcająca do rzucenia wszystkiego w kąt i pełnego skupienia.
Vlahos pisze lekko, posługuje się prostym słowem, ale
w tej prostocie tkwi siła tej historii. To wspaniałe, że można czytać szybko,
ale nie umyka nam sens. Swoboda i przyjazność stylu sprawiają, że posuwamy się
do przodu w zawrotnym tempie, nie tracąc przy tym ani na chwilę wątku, nie
pomijając ani jednej litery. Autor udowadnia, że można pisać lekko o trudnych
rzeczach, bo ich ciężar nie wymaga już dodatkowego podkreślania trudnym słowem.
„Życie na podglądzie” całkiem podbiło moje serce. Zawsze
dziwi mnie, że książki zaklasyfikowane do literatury młodzieżowej mogą wciąż robić
na mnie tak duże wrażenie. Bo przecież już dawno mogłabym, a może powinnam, z
nich zrezygnować. Tylko czy warto? Przecież mogłyby ominąć mnie takie tytuły.
Za możliwość poznania tej historii dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina.
Sama choruje na raka, więc tematyka jest mi bliska. Będzie mi trudno czytać o tej chorobie, ale na pewno przeczytam tę książkę.
OdpowiedzUsuńDługo zastanawiałam się czy to lektura dla mnie. Teraz wiem, że muszę ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńWłaśnie czegoś takiego szukałem na prezent! Dzięki! Pozdrawiam, Paweł z http://melancholiacodziennosci.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńKiedyś być może sięgnę. ;)
OdpowiedzUsuńKlasyfikacja jest, bo być musi, ale ja bardzo rzadko zwracam na nią uwagę :) Można przeoczyć przez to jakąś perełkę. Chętnie przeczytałabym tę książkę :D
OdpowiedzUsuńAż się wierzyć nie chce, że to "młodzieżówka"... Temat powala, ja mam ogółem obsesję nowotworową, więc takich książek unikam (bo potem diagnozuję u wszystkich kolejne przypadłości), ale tutaj aż mi zaparło dech.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, miałam sporą przerwę w blogowaniu i spokojnie podczytywałam sobie zaległości... jedna wizyta na Twoim blogu i mam na liście do przeczytania kolejne trzy książki :D Co ta blogosfera robi z ludźmi :D