piątek, 26 grudnia 2014

Obwiniona, ale niekoniecznie winna





Tytuł: Obwiniona
Autor: Robert Rotenberg
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 424
Gatunek: Powieść sensacyjna








Samantha Wyler nie miała łatwego dzieciństwa. Podchodziła z małej miejscowości, która nie oferuje swoim mieszkańcom żadnych możliwości i szans na lepszą przyszłość. Co więcej, jej rodzina nigdy nie należała do bogatych, a jedynym źródłem utrzymania było prowadzenie przez nią maleńkiej stacji benzynowej. Ta stacja kojarzy się jednak kobiecie przede wszystkim ze stratą ojca, który zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Mimo że Sam była szkolną prymuską, w przeciwieństwie do pozostałych koleżanek nie dostała żadnej dobrej oferty stażu czy zatrudnienia. O wszystko musiała walczyć sama. A jej rozchodziło się głównie o pieniądze. Prawdopodobnie, dlatego też tak łatwo było jej odstawić szczęście rodzinne na drugi tor- pragnęła jedynie zostać docenioną w pracy i przekonać się, że jest wartościową osobą, która niekoniecznie chciała korzystać z majątku męża. 

Wielokrotnie spotkałam się z powiedzeniem, że w życiu nie można mieć wszystkiego. Szybko przekonała się o tym również nasza bohaterka, którą poznajemy na krótko przed rozprawą rozwodową. Rotenberg odbiera nam możliwość przekonania się, jak potoczą się jej dalsze losy, bowiem dzień przed rozpoczęciem rozprawy Sam zostaje oskarżona o zamordowanie męża.

Kolejne rozdziały to wydarzenia poprzedzające skazanie kobiety. Historia wydaje się niesamowicie banalna, a wątek małżonka zabójcy niezwykle oklepany. Od początku mamy jednak świadomość, że tym razem jest inaczej, a biedna bohaterka została zwyczajnie wrobiona. Tylko, że ona wcale nie próbuje się bronić. Nie podaje swojego alibi, nie opiera się na mętnych tłumaczeniach. Całą winę bierze na siebie z milczącym przyzwoleniem. 

Mierząc się z następnymi stronami, musimy odgadnąć, o co tak naprawdę chodzi w tej powieści. Co autor miał na myśli.

Dlaczego Samanta nie broni się?
Czy prokurator zdoła udowodnić jej winę?
A może kobieta kogoś kryje?

Moje uczucia po przeczytaniu powieści są bardzo mieszane. Chyba pierwszy raz spotkałam się ze sprawą, w której „winny” nie przedstawia swojego alibi, chociażby brzmiało ono najbardziej absurdalnie. Autor podsuwa nam myśl, że bohaterka nie popełniła tej zbrodni. Przekonanie to bardzo szybko zaczyna kiełkować w naszym umyśle, jednak nie dostajemy niczego w zamian. Dziwne relacje w rodzinie zmarłego wskazują, że w zbrodnię mógł być zamieszany ktoś z bliskich mężczyzny, jednak, kiedy zaczynamy analizować tę sprawę, okazuje się, że w rzeczywistości nikt nie pasuje do sylwetki podejrzanego. W końcu, każdy mógł mieć jakiś ukryty motyw, albo wręcz przeciwnie.

Powieść czyta się bardzo szybko i sprawnie, ale po przeczytaniu większej części uświadomiłam sobie, że tak naprawdę nie wiem, co wydarzyło się przez te wszystkie strony. I obawiam się, że w rzeczywistości nie działo się zbyt wiele, w zasadzie zupełnie nic. Rotenberg pokazuje nam zdolnych policjantów, uwielbiających swoją pracę i poświęcających dla niej swoje życie prywatne. Niestety ich działania nie prowadzą do rozwiązania sprawy. Nie potrafią udowodnić ani winy, ani niewinności Samanthy. Można by odnieść wrażenie, że szala przechyla się na jej korzyść, a funkcjonariusze wiedzą, że w tym wszystkim chodzi o coś więcej, ale nie są w stanie tego dowieść. 

Z drugiej strony obserwujemy panią prokurator, która walczy w imię wyższego dobra. Ale ona wciąż się waha. Czy faktycznie to nasza bohaterka odpowiada za to morderstwo? Czy zraniona żona posunęłaby się aż tak daleko? Momentami wydawało mi się, że pani prokurator bardziej martwi się o swoje sprawy i woli skupiać na osobistych dylematach, niż na tym, żeby za kratki doprowadzić odpowiedniego człowieka.

Autor bardziej skupił się na pokazaniu pracy policji, skracając wątki dotyczące rozprawy. Być może był to dobry pomysł, bo godziny na sali sądowej często ciągną się w nieskończoność, ale wydaje mi się, że w ten sposób spłaszczył i zmarginalizował znaczenie obydwu wątków. Najbardziej podobało mi się ukazanie kanadyjskiego wymiaru sprawiedliwości, który funkcjonuje zupełnie inaczej niż amerykański.

Książka jest bardzo prosta w odbiorze, nie wymaga przesadnego myślenia i roztrząsania poszczególnych wątków. Raczej dla tych, którzy nie mają ochoty się natrudzić podczas czytania.




2 komentarze:

  1. Nie słyszałam o tej książce. Na dzień dzisiejszy mam sporo pozycji do przeczytania...więc może kiedyś po nią sięgnę ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mimo wszystko wolę, jak jest trochę większy poziom skomplikowania^ Raczej nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń

Kochani, jest mi niezmiernie miło gościć Was na mojej stronie :) Bardzo chętnie zajrzałabym do każdego, dlatego proszę, zostawcie kilka słów, które naprowadzą mnie na Wasz trop :)