Tytuł: Gwiazd naszych wina
Autor: John Green
Wydawnictwo: Bukowy Las
Rok wydania: 2014
Liczba stron: 320
Gatunek:dramat
Mówiąc szczerze, czułam ból cały
czas. Bolało mnie, że nie oddycham jak normalny człowiek, że ciągle mam
przypominać płucom, że są płucami, że bezustannie zmuszam się do zaakceptowania
szczypiącego, drapiącego, przeszywającego bólu z niedotlenienia. Tak więc w
sumie nie kłamałam. Tylko wybierałam jedną z wielu prawd.
Hazel to nastolatka, która nie
rozstaję się z Philipem, a jej dni upływają na oglądaniu American Next Top
Model. Często spędza noce na czytaniu, bo wie, że rodzice nie będą jej rano budzić.
Nikt nie robi jej wyrzutów sumienia, kiedy chodzi cały dzień w piżamie i
odmawia jedzenia obiadu. Taka sytuacja mogłaby się wydawać wymarzona wszystkim
zbuntowanym nastolatkom, a pewnie także wielu dorosłym. Jednak czy takie myśli
dalej zaprzątałyby Wam głowę, gdybyście wiedzieli, że Philip to urządzenie,
które umożliwia dziewczynie oddychanie, po tym jak rak, w najbardziej
zaawansowanym stadium, zjadł jej płuca?
Rodzice dają Hazel dużo swobody,
bo nie wiedzą ile czasu jej jeszcze zostało. Nie mają pojęcia, ile dni
przyjdzie im spędzić wspólnie na pozornej beztrosce. Bohaterka ma tylko jeden
obowiązek- regularne uczestnictwo w spotkaniach grupy wsparcia, dla osób
chorych na raka. Nastolatka szczerze ich nienawidzi, a do prowadzącego
pozbawionego jaj (dosłownie i w przenośni) pała prawdziwą niechęcią.
Prawdopodobnie zabrzmi to dosyć banalnie, ale wszystko zmienia się tego dnia,
kiedy poznaje Augustusa.
Powieść bynajmniej nie należy do
banalnych. Co prawda, nie brakuje tutaj zabawnych chłopięcych zalotów i
dziewczęcych flirtów, jednak to tylko strzępy nastoletniej niewinności, która
towarzyszy zdrowym nastolatkom. Na łamach książki obserwujemy, jak rodzi się
między nimi uczucie, o wiele silniejsze od szczenięcej, przelotnej miłości.
Przede wszystkim opiera się, bowiem na podobnych doświadczeniach i wspólnej
walce, która ich jednoczy. Miłość to dla nich jeszcze jeden powód, by
codziennie, czasami z trudem, podnosić się z łóżka.
Hazel i Augustus mają jedno
wspólne marzenie- pragną pojechać do Amsterdamu, żeby dowiedzieć się, jak
potoczyło się życie bohaterów ich ulubionej książki. To dla nich szczególnie
ważne, bo książkowa historia bardzo przypomina ich własną, Anna również choruje
na raka…
„Gwiazd naszych wina” to nie ten
typ powieści, która opiera się na szalonej akcji. Zamiast tego autor oferuje
nam książę pełną wzruszeń, wstrząsającą czytelnikiem do głębi. Przypomina, że
niczego nie możemy być pewni, bo wszystko możemy bardzo łatwo stracić. Niczego
nie dostajemy na wieczność, przede wszystkim zaś zdrowia. Green wskazuje, jak
ważny problem wciąż stanowi walka z rakiem, jak wiele jeszcze choroba skrywa
przed nami tajemnic. Mimo że na samym początku dobitnie podkreślił, że cała
fabuła została oparta na fikcji literackiej, nie powstrzymało mnie do jednak od
łez, kiedy czytałam następujące słowa:
Mam na imię Hazel. Augustus
Waters był wielką, przeklętą przez gwiazdy miłością mojego życia. Nie
przedstawię Wam historii naszej miłości, ponieważ- jak wszystkie prawdziwe opowieści
o miłości- ona umrze z nami, gdyż tak być powinno...
Czy można się uczyć miłości od
nastolatków?
Czy to oni powinni przypominać
nam, że życie jest za krótkie na gorycz i rozpamiętywanie?
Czy nie ma już żadnej
sprawiedliwości?
Podczas czytania nasuwało mi się
wiele pytań. Dlaczego akurat oni? W końcu to była taka piękna miłość. Przecież
niedawno się odnaleźli, dopiero zakochali. Pierwszy raz od lat byli szczęśliwi.
Ta fikcyjna powieść zrobiła na
mnie większe wrażenie, niż niejedna prawdziwa historia. Wskazała na ważne
rzeczy, o których w pośpiechu zapomniałam. Pokazała, że nasz wiek czasami nie
ma żadnego znaczenia, bo nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby to starsi uczyli
się od młodszych. Mówi się, że nigdy nie ma dobrego czasu na umieranie,
zazwyczaj nie wiemy też, ile czasu nam zostało. Dlatego cieszmy się z tego, co
mamy i szanujmy życie, takim, jakie jest. Bo mamy je tylko jedno.
Polecam wszystkim czytelnikom, bez wyjątków.
Tytuł: Gwiazd naszych wina
Produkcja: USA
Rok: 2014
Gatunek: Dramat
Reżyseria: Josh Boone
Główne role: Shailene Woodley, Ansel Elgort, Laura Dern, Willem Dafoe
Tacy młodzi, tacy piękni, tacy zakochani… a przede
wszystkim tacy chorzy…
Film był jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów tego roku, a swoją popularnością wcale nie ustępował książce. Uplasował się na wysokich miejscach w wielu rankingach, ale na podstawie internetowych komentarzy można wywnioskować, że opinie są mocno podzielone. Sama zastanawiam się, czy faktycznie zasłużył na takie dobre oceny.
Film był jednym z najbardziej oczekiwanych tytułów tego roku, a swoją popularnością wcale nie ustępował książce. Uplasował się na wysokich miejscach w wielu rankingach, ale na podstawie internetowych komentarzy można wywnioskować, że opinie są mocno podzielone. Sama zastanawiam się, czy faktycznie zasłużył na takie dobre oceny.
Ekranizacja ściśle odwzorowuje historię przedstawioną w książce. Nie jest, co prawda, tak drobiazgowa jak powieść, jednak każdy film ma swoje czasowe ograniczenia. Najbardziej zabrakło mi tutaj fragmentu, który wyjaśniłby tytuł utworu i jego znaczenie, co znalazło się oczywiście w powieści. Oprócz tego niewiele powiedziano o przeszłości Hazel i Augustusa, o ich przyjaciołach i wcześniejszych miłościach z okresu przed chorobą, co wydaje mi się sporym przeoczeniem.
Nie zabrakło natomiast poczucia humoru i scen, które mogłyby wycisnąć widzowi łzy z oczu. Bardzo podobał mi się nowoczesny pomysł pokazywania na ekranie treści smsów, wymienianych między bohaterami. Świetnie wybrano także muzykę- albo wesołą i młodzieżową, albo poważną, zależnie od rozgrywających się na ekranie wydarzeń.
Szczególnie jednak zwraca uwagę świetny wybór aktorów.
Filmowa Hazel (Shailene Woodley) była naprawdę fantastyczna. Naturalna, bardzo urocza i silna. Bardzo dobrze oddała uczucia towarzyszące nastolatce na co dzień, wskazując na strach i obawę, a jednocześnie niejakie pogodzenie się z losem. Bohaterkę powieści cechował dystans, lubiła także lekką złośliwość i ironię, którymi broniła się przed rozczarowaniem. Przede wszystkim zaś martwiła się tym, co stanie się z rodzicami po jej śmierci. W filmie wszystkie te elementy zostały zaznaczone bardzo wyraźnie.
Świetnie spisał się również Gus (Ansel Elgort). Młody aktor przyjemnie wpisywał się w moje wyobrażenie na temat tego bohatera. Wesoły, uśmiechnięty i odważny. Wiecznie z papierosem w ustach, z tą swoją metaforą życia i śmierci. I niewidzący świata poza Hazel…
Aktorom odgrywającym główne role dobrze udało się odtworzyć klimat powieści. Pokazać, jak choroba odebrała nastolatkom młodość, niewinność oraz poczucie godności. Podczas oglądania zastanawiamy się nad sensem takiego życia i roztrząsamy życiową niesprawiedliwość, jednak nic nie możemy na to poradzić.
Wszystkie filmowe wydarzenia były niezwykle obrazowe. Mimo że w powieści tak wiele się mówiło o problemach z oddychaniem Hazel i jej wąsach tlenowych, to tak naprawdę chyba nie wyobrażałam sobie, jak mogą wyglądać momenty, kiedy ktoś ma problem ze złapaniem tchu. Duże wrażenie zrobiła na mnie też pokazywana przez Gusa noga, albo raczej jej brak.
Miło oglądało się ponadto Laurę Dern (matka Hazel) i Willem’a Dafoe (Van Houten), ale nie będę się rozpisywać na ich temat.
Dobrzy aktorzy, świetnie zrobiony film, jednak czegoś mi tutaj zabrakło. Momentami zwyczajnie się nudziłam i nie wynikało to bynajmniej z faktu, że wiedziałam, co się wydarzy i jak zakończy się ta historia. Po prostu to nie było to. Ekranizacja zwyczajnie nie zatrzymała mnie przy ekranie. Chyba jednak wcale nie była taka znakomita.
Podsumowując, można by było powiedzieć wiele dobrego zarówno o książce, jak i o filmie, ale swój głos oddaję powieści.
Dziś do mnie przyszła:) Niestety, obejrzałam kiedyś film, kompletnie nie wiedząc, że jest na podstawie książki... więc zakończenie spalone. Ale i tak chciałam ją przeczytać, bo film cudowny, płakałam jak mops.
OdpowiedzUsuńjeżeli film jest cudowny, to książka musi być arcydziełem :)
UsuńWitam.
OdpowiedzUsuńJa obejrzałem ten film trzy tygodnie temu. Do tej pory mam świeży obraz przed oczami. Kilka aspektów i sam pomysł na dotarcie przekazem do widza mógł być lepszy, ale znalazło się miejsce na wiele plusów. Shailene Woodley zagrała dużo lepiej niż w "Niezgodnej". Powiem więcej tamta produkcja to klapa, tutaj miała szanse pokazać swoje możliwości i nie zawiodła. Dla mnie pomysł z smsami, w tak dziwnej formie był nieco komediowy. Wydaję mi się, że twórcy powinni pójść krok dalej i rzucić się w dramat, ale tak zdecydowanie. Takie rozwiązanie byłoby adekwatne do problemu. Tak na samym końcu powiem, że nie podzielam zachwytu nad kreacją Willem'a Dafoe. Polecam "Grand Budapest Hotel", tam pokazał klasę. Oglądałaś "Still Alice"?
wydaje mi się, że wyprodukowano naprawdę niewiele filmów, w których nie można się przyczepić do żadnego szczegółu, Gwiazdy nie należą prawdopodobnie do tych filmów, o których będzie się kiedyś mówiło, ale to kino bardzo przyzwoite :) no właśnie, Grand Budapest Hotel mam od kilku miesięcy na komputerze, ale coś w tym filmie mnie zniechęca, może ten dosyć oryginalny klimat, może zupełnie niepotrzebnie nie dałam mu szansy, Still Alice nie oglądałam, ale mam zamiar, bardzo cenię panią Moore ;) dziękuję za propozycje :)
UsuńNawet lepiej, gdy film ma coś z błędu. Oczywiście nie mówię o spapraniu sprawy, fatalnej realizacji, okrutnym scenariuszu. Mam na myśli kontrowersję. Ona się pojawia, my jako widzowie mamy swoje zdanie...Upieramy się, rozważamy, zachęcamy do rozmowy innych. To jest wspaniałe. Grand Budapest Hotel to zekranizowana awangarda, sam długo się zabierałem...Nie żałuję.
OdpowiedzUsuńByć może potrzebowałam właśnie takiego impulsu, jak Twoja zachęta, postaram się obejrzeć go w najbliższym czasie i na pewno napiszę Ci co i jak :)
Usuńpozdrawiam :)
W niewielu przypadkach książka wygrywa z filmem, ale jest to jeden z tych przypadków. Film mnie zmiażdżył.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
http://o-ksiazkach-okiem-optymistki.blogspot.com/
Ile ludzi, tyle opinii:) Film jest dobry, ale moje serce zdobyła książka :)
Usuń