Tytuł: Chłopiec duch
Autor: Martin Pistorius
Wydawnictwo: Znak
Rok wydania: 2015
Liczba stron: 304
Gatunek: biografia
Wyobraźcie sobie, że z dnia na dzień zapadacie na
ciężką, niezdiagnozowaną chorobę. Zaczyna się od zwyczajnego, z pozoru
niegroźnego, bólu gardła, a kończy na tym, że zostajecie przykuci do łóżka.
Szybko i łapczywie choroba odbiera Wam normalne życie i uniemożliwia dalsze
bycie sobą. Zupełnie nieoczekiwanie przestajecie być samodzielni i niezależni.
Przegrywacie walkę, w której i tak z góry jesteście przegrani.
Kiedy tylko
zobaczyłam tę powieść w zapowiedziach, wiedziałam, że muszę ją mieć. Książki
przedstawiające historie chorób i ich wpływ na życie bohaterów niezwykle mnie
intrygują i przyciągają. Choroby kojarzą mi się z prawdziwością i realizmem,
mam wrażenie, że w niebanalny, choć trochę przerażający sposób, obnażają
człowieka i pokazują jego prawdziwe oblicze. Książek, które nazywam
chorobowymi, nie da się z niczym porównać i niczym zastąpić, zwłaszcza, kiedy
podobnie jak historia Martina Pistoriusa, oparte są na faktach.
„Chłopiec duch” to pełny zapis życia bohatera, które w
dużej mierze zdeterminowane zostało przez chorobę. Książka przedstawia poszczególne
etapy funkcjonowania chłopca i zmiany, które w nim zaszły. Na kolejnych
stronach przechodzimy od początków choroby, przez jej kolejne stadia do
momentu, kiedy u Martina zaczęła następować poprawa. Bohater opisuje wydarzenia
szczegółowo, emocjonalnie i wstrząsająco. W tej tragicznej opowieści przeszłość
przeplata się z teraźniejszością, wywołując u czytelnika przerażającą i smutną
wizję życia zniszczonego przez chorobę.
„Bez względu na to, jak bardzo starałem się prosić i
błagać, krzyczeć i wrzeszczeć, nie mogłem zwrócić na siebie ich uwagi. Mój
umysł został uwięziony w bezużytecznym ciele pozbawionym władzy w rękach i
nogach, nie mogłem też mówić. Nie mogłem dać żadnego znaku, ani wydać z siebie
dźwięku, by poinformować innych, że odzyskałem świadomość. Byłem niewidzialny-
jak chłopiec duch”.
Wiele razy zatrzymywałam się w trakcie czytania, nie
wierząc, że ta historia faktycznie mogła wydarzyć się naprawdę. Dziwiło mnie w
niej wszystko, począwszy od niewątpliwego pecha bohatera, przez reakcje
bliskich i podejście opiekunów w ośrodku opieki. Wydawać by się mogło, że sama
choroba to już wiele, zdecydowanie za dużo, zwłaszcza jak na barki tak młodej
osoby (Martin w momencie zachorowania miał 12 lat), ale w tym przypadku bardzo
dobrze sprawdziło się pesymistyczne powiedzenie, że zawsze może być gorzej.
Mimo że nigdy nie byłam na miejscu ani chłopca ani jego rodziny, nie potrafię
zrozumieć, a może nawet pogodzić się z faktem, że tak niewielkie wsparcie
otrzymywał przez długi czas od własnej matki. Moja mama jest dla mnie
najważniejszą osobą na świecie, każdego dnia daje mi ona do zrozumienia, że to
działa w dwie strony, tymczasem opieka nad Martinem była dla jego matki tak
wielkim obciążeniem, że życzyła mu ona śmierci. I moim zdaniem nie ma dla niej
żadnego usprawiedliwienia.
„Jeżeli niepełnosprawni mają pokonać przeszkody, przed
którymi stoją, muszą zdać sobie sprawę z przysługującego im na równi ze
wszystkimi innymi prawa do posiadania celów w życiu. A żeby tego dokonać muszą
mieć marzenia”.
Skoro nasi bliscy mogą zareagować tak różnie, to co
dopiero ludzie zupełnie obcy. Na podstawie relacji Martina szybko możemy się
przekonać, że nie każda osoba będąca opiekunem w domu opieki jest wrażliwa,
opiekuńcza i z dobrym sercem. Jego opisy wstrząsnęły mną do głębi. Nie
chciałabym za dużo zdradzić, ale mogę Was zapewnić, że ciężko pozostać
niewzruszonym i obojętnym. Nigdy nie zrozumiem, jak można znęcać się nad osobą
słabszą czy bezbronną, jakim prawem można w tak ohydny sposób wykorzystywać
własną przewagę. Czy fakt, że ktoś jest chory/słaby/niedorozwinięty daje nam
możliwość i okazję by udowadniać mu naszą władzę? Czy to, że wykorzystujemy
taką osobę do realizacji naszych celów nie świadczy jedynie o naszej słabości?
Czy faktycznie empatia jest w tych czasach towarem luksusowym?
„Przez brak głosu, którym mógłbym poinformować innych,
że już się najadłem, że woda w wannie jest zbyt gorąca, albo wyznać komuś, że
go kocham, właściwie nie czułem się człowiekiem. W końcu to słowa i zdolność
mówienia odróżniają nas od zwierząt”.
Martin walczył ze swoim ciałem przez 12 lat. W tym
czasie rozumiał innych, jednak nie potrafił się z nimi odpowiednio porozumieć,
wciąż zawodziła komunikacja. Dzięki wierze i pomocy dobrych ludzi dostał szansę
na lepsze, niemalże normalne życie. Dużo miejsca w powieści poświęcone zostało
kwestiom nowoczesnych technik komunikacyjnych. Pistorius opisuje swoje postępy
w tej dziedzinie i środki, które mu to umożliwiły. Bardzo podoba mi się ten
optymistyczny akcent i opatulająca czytelnika nadzieja.
Historia chłopca urzekła mnie i przejęła do głębi.
Mimo że nie była to lektura łatwa i przyjemna, wiedziałam, że chcę i muszę się
z nią zmierzyć. W pewien sposób było to dla mnie ważne i konieczne.
Wielokrotnie współczułam Martinowi, wraz z nim odczuwałam żal, gniew,
poniżenie. Opowieść Pistoriusa jest bardzo obrazowa, dzięki czemu staje się jeszcze bardziej emocjonalna. Zastanawiałam
się, czemu musiało go to spotkać, myślałam nad jakimś logicznym uzasadnieniem.
I nie znalazłam go, chyba zwyczajnie go nie ma. Nie zawsze możemy wyjaśnić
sobie, to co nas spotyka, nie zawsze możemy to zaakceptować, jednak zawsze
możemy walczyć. O siebie i o swoje lepsze jutro.
Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję portalowi Sztukater.
Bardzo chciałabym przeczytać tę książkę. Polecam "Chce się żyć" Macieja Pieprzycy - tematyka podobna. :)
OdpowiedzUsuńCo do opieki nad niepełnosprawnymi, a w szczególności osobami leżącymi, z którymi nie ma kontaktu - po takiej książce można mieć obraz z punktu widzenia chorego, ale rodziny się często nie zrozumie, o ile nie znajdzie się w takiej sytuacji. Mam babcię po udarze, leżącą. Czasem opieka nad taką osobą po prostu może wykończyć. Zdrowie fizyczne i psychiczne opiekuna wysiada, więc nie dziwi mnie, gdy ktoś już z bezsilności może posuwać się do krzyczenia na taką osobę, czy uderzenia. Zwłaszcza, gdy taka osoba robi coś zupełnie odwrotnego, nie dociera to, o co się prosi. Cierpliwość opiekuna też może się skończyć, bo rzadko kiedy ktoś chce taką osobę wyręczyć i jest z tym sama.
Mogę zrozumieć także i to, że rodzina może życzyć śmierci. Kiedy widzisz, jak ktoś cierpi i męczy się, możesz woleć, by nie żył, niż dalej się męczył. Gdy nasze zwierzęta męczą się z powodu chorób, uśpienie jest aktem łaski, skraca jego cierpienie...
Pewne rzeczy trzeba na własnej skórze przeżyć, by zrozumieć inny punkt widzenia. Nic nie jest tylko czarne lub tylko białe. Jest cała masa odcieni szarości.
Nie czytałam "Chce się żyć", ale mam w planach, a skoro polecasz to ją przepchnę gdzieś wyżej na liście must read :) Wiesz, masz rację, nie mam pojęcia, jak to jest i może nie powinnam być taka surowa w swoich ocenach. Dziękuję Ci za ten komentarz.
UsuńOgromnie chciałabym ją przeczytać, czuję, że to idealna lektura dla mnie... ogromnie żałuję, że nie mogłam się z Tobą wymienić, ale tak trudno byłoby mi zrezygnować z książek, którymi Ty się interesowałaś :) Ale zapoluję na nią bowiem po lekturze Twojej recenzji mam na nią jeszcze większą ochotę :) Pozdrawiam Kochana, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze :*
OdpowiedzUsuńOch Agnieszko ta wymiana cały czas mi leży na sercu, źle to wszystko zorganizowałam, ale nie miałam zwyczajnie czasu, żeby to lepiej ogarnąć. Wierzę, że jeszcze kiedyś będziemy miały okazję się wymienić :) Dziękuję, wszystko powoli do przodu:) A książka na pewno przypadnie Ci do gustu :)
UsuńKsiążka warta poznania, tym bardziej, że oparta na prawdziwej historii.
OdpowiedzUsuńTo prawda, takie książki są szczególnie wartościowe :)
UsuńLubię takie emocjonujące lektury :)
OdpowiedzUsuńJa też, bardzo :)
Usuńhmm... nie jestem pewna, czy udźwignę tę powieść pod względem emocjonalnym, bo od zawsze historie chorób, szczególnie osób młodych, przejmują mnie do głębi. tym bardziej, że wyżej przedstawiona książka to biografia, ale zajrzeć na pewno zajrzę.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam ciepło :)
Rozumiem, choć mnie osobiście ten ciężar emocjonalny niezwykle przyciąga.
UsuńTo jedna z książek, które na pewno wstrząsają czytelnikiem. Kojarzy mi się "Chustka", bardzo osobista, intymna historia. Pomimo, że książka nie należy do łatwych, warto czytać i takie tytuły aby spróbować zrozumieć człowieka chorego. Cieszę się, że i takie książki można spotkać na blogach.
OdpowiedzUsuńO "Chustce" już słyszałam, teraz muszę ją jeszcze zdobyć :)
UsuńNie jestem fanka biografii, ale na tę książkę mam ogromną ochotę.
OdpowiedzUsuńA ja powoli się do nich przekonuję :) Realizm bardzo mnie przyciąga :)
UsuńNie potrafię sobie wyobrazić jakby to było zapaść na taką chorobę. Jednak to, czego jestem pewna, to że mama byłaby ze mną i ciągle mnie wspierała.
OdpowiedzUsuńChociaż zdaję sobie sprawę, że dla rodzicielki też musi to być trudna sytuacja.
Chętnie przeczytam tę książkę!
Pozdrawiam,
http://magiel-kulturalny.blogspot.com/
Ja też wierzę w moją mamę, ale może nie każda ma tyle siły ? Książka jest cudowna :)
UsuńNiełatwy temat, aczkolwiek też chciałabym się się z nim zmierzyć. Po czymś takim zawsze pozostaje na umyśle ślad.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ślad to mało powiedziane :)
UsuńMyślę, że książka na pewno zasługuje na to, żeby dać jej szansę więc w przyszłości na bank ją przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zasługuje :)
UsuńMoje zdanie już znasz ;) zawsze, gdy mój wzrok zatrzymuje się na tej książce, mam takie uczucie... hmmm... nierealności. Nie mogę uwierzyć, że coś takiego mogło kogokolwiek spotkać.
OdpowiedzUsuńTo prawda, a to przecież jeden z wielu podobnych przypadków.
UsuńNie jestem miłośniczką takich książek, więc się nie skuszę ;)
OdpowiedzUsuńA szkoda ;)
UsuńCzuję, że ta książka mi się spodoba. Lubię, gdy autor nie boi się poruszać trudnych tematów :)
OdpowiedzUsuńW takim razie dobrze trafiłaś :)
UsuńTakie historie zawsze mają na mnie duży wpływ. To taki rodzaj bezsilności podczas czytania. Wiesz, że dzieje się coś złego i nic nie możesz na to poradzić, możesz mieć tylko nadzieję, że "będzie lepiej". Zdecydowanie książka dla mnie :')
OdpowiedzUsuńhttp://zapachstron.blogspot.com/
Dokładnie tak, jak napisałaś, to najlepsze podsumowanie.
UsuńPodziwiam Pistoriusa, że to wszystko przetrwał i odnalazł szczęście w małżeństwie. Generalnie często czytam tego typu historie, ale ta jest chyba jednak dla mnie za bardzo przejmująca. Wydaje mi się, że niesie w sobie zbyt duży ładunek emocjonalny. Mimo że napisałaś wspaniałą recenzję, to tym razem spasuję. :-)
OdpowiedzUsuńSzkoda, jestem pewna, że ta historia przypadłaby Ci do gustu :)
Usuń